tylko to będzie dłuuuga opowieść moich ciążowych historii.
O dziecko staraliśmy się rok w końcu nadszedł ten piękny dzień. Na urlopie zrobiłam sobie test. To była 3 próba, najpierw 2 dni po terminie @, później tydzień i dopiero po 2 tygodniach 2 krechy. Po powrocie udałam się do lekarza to był 6 tydzień. Lekarz na USG widział płód ale twierdził, że to 5 tc i serduszka jeszcze nie widać. Miałam przyjść za tydzień. Wtedy już serduszko było widać ale płód dalej o tydzień mniejszy. P kilku dniach dostałam krwawienia. Pojechałam do szpitala „Poroniła Pani usłyszałam bez entuzjazmu i tak zimno. Byłam załamana. Jedyna myśl jaka trzymała mnie przy życiu to żeby dalej starać się o dzidzi. Rok później. We wrześniu wyjechaliśmy do Egiptu odpocząć i wyrwać sie od rzeczywistości. Po 4 dniach pobytu okazało się, że jestem w ciąży. Strach, panika, radość, tysiąc różnych emocji. Bałam się, zemsta faraona, podróż samolotem, wysoka temperatura nie dawały mi spokoju. Mimo to urlop był bardzo udany zwłaszcza że P był kochany i cudowny, wspierał mnie i uspokajał. Przylecieliśmy do Polski i w tym samym dniu poszłam do lekarza. Po minie lekarza widziałam, że jest coś nie tak. Ta sama sytuacja "płód młodszy niż wg. okresu. Nastawiałam się na najgorsze. Miałam po 3 tygodniach przyjść na kontrole. wtedy już zabrałam ze sobą P (zresztą sam nalegał żeby pójść). Jak lekarz pokazał serduszko to popłakałam się ze szczęścia, miałam nadzieję że będzie wszystko ok. W 10 tygodniu znów poszliśmy na kontrole, czułam się super. Okazało się jednak, ze serduszko już nie bije. Nie potrafiłam płakać byłam jak taka zimna skała, bez emocji. Nikt nie wiedział o ciąży nawet nasi rodzice więc musiałam być silna. Przeczekałam tydzień i zgłosiłam się do szpitala gdzie leczył mój lekarz. Zszokował mnie bo nawet mu nie mówiłam że jestem w szpitalu a on się dowiedział i biegał koło mnie, był po kilka razy pytać co mi jest i czy wszystko ok. Po 2 dniach wypisali mnie ze szpitala, czułam się fatalnie ale twierdzili że zdarza się, na drugi dzień rano nie mogłam już wstać z łóżka zwijałam się z bólu, nie mogłam chodzić przy tym wysoka gorączka,, masakra. P zawiózł mnie do innego szpitala i okazało się że lekarz zostawił mi 3 cm resztek po poronieniu. Kolejny zabieg tylko tym razem ze znieczuleniem miejscowym bo serducho mogło drugi raz ogólnego nie wytrzymać. Znieczulenie szybko przestało działać więc przeżyłam kolejny koszmarny ból. Byłam w mega rozsypce. Dwie koleżanki właśnie urodziły dzidziusie. W rodzinie miałam 3 ciężarne. Powinnam się cieszyć ale jak widziałam ich brzuszki to nie dawałam rady, wpadam w taką histerie że trudno mi się uspokoić. Wpadłam w jakąś patologie bo unikam kontaktu z nimi. Nie chciałam byś egoistka ale to było silniejsze ode mnie. Kolejne miesiące przebiegały na serii badań, które nic nie wykazywały. W listopadzie dostaliśmy skierowanie do poradni genetycznej. Termin na 9 kwietnia. Po wizycie w poradni załamka, trwało to może z 10 minut. Pani doktor pytała o choroby w rodzinie i robiła drzewo genealogiczne. Na pobranie krwi kazała się zgłosić pod w połowie czerwca. Wyszliśmy źli i zawiedzeni. Masakra tyle człowiek musi się naczekać. Na razie nie myśleliśmy o dzidzi odpuściliśmy bo mieliśmy 2 miesiące na wyprowadzenie i znalezienie nowego mieszkania (wynajmujący podwyższył czynsz o jedyne 800 zł) i jeszcze teść zachorował na raka. Jednak nie zabezpieczaliśmy się. W maju zaczęłam się dziwnie czuć, zresztą co miesiąc wmawiałam sobie jakieś objawy ciążowe. Jednak postanowiłam zrobić test mimo, że termin okresu dopiero za 2 dni. Nie wierzyłam- 2 grube krechy. Poszliśmy do lekarza potwierdził ciąże i przepisał leki zapobiegawczo. Duphaston 3 x 2, Clexane za rozrzedzenie krwi (zastrzyku w brzuch) i acard. Dużo tego ale po tych wszystkich przejściach musieliśmy dmuchać na zimne. Oczywiście dostałam L4 tym razem będę mądrzejsza. . W końcu nastał dzień pobrania krwi. Pani doktor oznajmiła, ze na wyniki trzeba czekać miesiąc jednak jak usłyszała, że jestem w ciąży obiecała, że będą za 2 tygodnie. Po tygodniu dostałam telefon: „Pani dziecko może być chore ma Pani translokacje zrównoważona chromosomów, proszę jak najszybciej zgłosić do poradni”. Przepłakałam z 3 h. nie umiałam się uspokoić mimo ze mnie uspokajali. Na drugi dzień rano stawiłam się w poradni. Dostałam skierowanie na Usg genetyczne i amniopunkcję. Termin za 3 tygodnie. Najgorszy okres w moim życiu. Sama amniopunkcja nie była nie przyjemna. Odbiór wyniku kolejne 3 tygodnie. Koszmar nad koszmarami. Po 2 tygodniach zadzwoniła Pani dr z wieściami, ze synek zdrowy. Byłam najszczęśliwsza na świecie. Teraz czeka nas Echo serduszka w Łodzi ale czułam, że wszystko będzie ok. I było, badanie wykazało, że mały jest zdrowiutki i duży.
Jakieś 2 tygodnie później pewnego pięknego dnia obudziłam się z okropnym bólem brzucha nie mogłam się wyprostować w łazience okazało się, ze to nie koniec – krwawiłam. Zdarzyłam zabrać najpotrzebniejsze rzeczy i już jechałam do szpitala. Na lekarza czekałam 2,5 h. Ktg wykazało, że serduszko bije. Przyjęto mnie na oddział. Dostałam kroplówki leki i po tygodniu wypisali do domciu. Z zaleceniem leżenia. Lekarze nie wiedzieli co mi jest. Zresztą opieka koszmarna. Po miesiącu powtórka, znów to samo, pojechałam do szpitala mojego lekarza prowadzącego. Z maluchem ok. tylko na USG wyszło, że łożysko przodujące, lekkie rozwarcie i skraca się szyjka – lekarz zasugerował, ze pół roku po dwóch łyżeczkowaniach to za krótko, żeby macica się zregenerowała. Była tak porozciągana, że teraz nie trzyma. Poleżałam tydzień i znów do domciu. Od tamtego czasu minął miesiąc i dalej leżę w domciu. To już 2 miesiące a zostały jeszcze 3. Mimo tych wszystkich przeciwności losu walczę. Wierzę, ze mój syneczek, który teraz waży kilogram jest silny i że zostanie jeszcze w brzuszku mamy .
Bądźcie silne. Wiem, że to nie łatwe, ale trzeba wierzyć.
Jesli macie stresującą prace to jak tylko pojawia sie dwie kreseczki proście o L4. praca nie jest najwazniejsza.
_________________
***09.2007, 10.2008, 09.2010
|