Rewelacyjnie opisujecie swoje porody,choć jak widać same porody nie zawsze przebiegają super..
Więc teraz moja kolej.
25 styczeń 2008 piątek
Dzień przed planowanym terminem porodu pojawiam się u swojego ginekologa. Mówi mi,że jeszcze mam czas i na razie nic nie zapowiada szybkiego porodu. Daje mi więc skierowanie do szpitala i każe się w nim pojawić w piątek, 1 lutego.
Przy okazji polożna mierzy mi ciśnienie. Całą ciążę miałam książkowe ciśnienie, a teraz jest wysokie. Mieści się jeszcze w granicach normy, więc lekarz każe się nie przejmować. Ale ja od jakiegoś już czasu jestem bardzo spuchnięta..
Po wizycie u ginekologa jedziemy na chwile do teściów.Teść lekarz daje mi ciśnieniomierz i każe mierzyć ciśnienie i dać znać gdyby jeszcze urosło.
26 styczeń, sobota
Planowany dzień porodu mija niezauważalnie. Zaczynam myśleć,że faktycznie w szpitalu pojawię się dopiero za tydzień i urodzę dopiero w lutym..
29 styczeń, wtorek
Mierzę sobie ciśnienie. Jesto ogromne. Ale nie czuję się źle, nic mi nie jest. No oczywiście poza tym,że jestem spuchnieta jak balon. Ale tak, nic. Gdybym nie zmierzyła sobie ciśnienia, nawet bym się nie zorientowała że coś jest nie tak..
Zaczynam się jednak bać o dziecko więc dzwonię do teścia. Ten każe mi przyjechać, bo chce mi dać jakąś tabletkę. Kiedy się szykuję,teść dzwoni do męza,żebyśmy wzięli piżamy i u nich spali, bo w razie czego dami później jeszcze jedną tabletke.Mąż oczywiście bez pytania mnie o zdanie się zgodził
Nie wnikając w szegóły, ostatnią rzeczą na którą mam ochote jest nocleg u nich. Podejrzewam,że po pobycie z teściem pod jednym dachem przez dłuższy czas, wzrost ciśnienia móglby mnie zabić
Kłócę się więć z męzem że nigdzie nie jadę.

Zaczynamy się wydzierać po sobie, wyzywamy się od głupków, sąsiedzi mieli niezłe przedstawienie

No ale mnie wtedy nie było do smiechu. W końcu zgadzam się tam jechać pod warunkiem że nie bedziemy tam spać. Mąż jednak się upiera zeby w razie czego wziać jakieś ciuchy. Gdy zobaczył moją minę zrezygnował ze swojego pomysłu i grzecznie zawiózł mnie do teściów
Tam teść mi zbadał ciśnienie, które faktycznie było przerażająco wysokie.Dał mi jakieś tabletki i musiałam 2 godziny czekać,żeby sprawdzić czy podziałają. Po tym czasie mierzy mi jeszcze raz ciśnienie.Uff

Jest już lepsze. Dostaje jednak jeszcze jedną tabletkę. Teściowa mówi,że jeśli się źle czuję mogę się połozyć. Ja że się położe jak wrócimy zaraz do domu, bo wq domu mi się najlepiej odpoczywa

Próbowali mnie namawiać, ale twardo stałam przy swoim. Wtedy było mi wszystko jedno czy się na mnie obrażą czy nie. Teść chce jednak zeby w razie czego do niego dzwonić.
30 styczeń, środa
Rano mierzę sobie ciśnienie. Znów jest dość wysokie choć juz nie takie jak poprzedniego dnia..O 10 godzinie powtarzam mierzenie. Jest tak samo. Po konsultacji z mężem olewam teścia i dzwonie juz do swojego ginekologa. Mówie mu jak wygląda sprawa, a ten nie słuchając do końca każe przyjechać natychmiast do szpitala..
Dzwonie po męża do pracy, sama idę pod prysznic. Kiedy mąż przyjeżdza ja już czekam gotowa. Jestem przerażona, ale staram się tego nie okazywać. Boję się pobytu w szpitalu..

Ostatni raz byłam tam jak miałam 6 lat i wycinali mi trzeci migdałek. Szpital wieć to była najgorsza sprawa..Ale z drugiej strony cieszyłam się, że będę pod kontrolą lekarzy i w razie czego zareagują szybko.
Do szpitala przyjechaliśmy równo o 12 w południe. Pech chcial,że mój ginekolog własnie kończył dyżur, więc minęliśmy się w drzwiach
Na oddziale położna zmierzyła tętno dziecka i zaczeła z pielegniarką papierkową robotę. Z tego wszystkiego przy pytaniu o to co robi mój mąż otwarłam buzię i zonk. Zapomniałam
Potem miałam czekać na lekarza. PO chwili przyszedł jakiś młody chłopak. Myslałam że to jakiś salowy albo ktoś, a ten do mnie "Proszę się rozebrać"

Ja robię wielkie oczy, ze co ten szczeniak zobczeniec ode mnie chce. Okazuje się,że to swieżo upieczony ginekolog

Dziwnie się bylo rozebrać przed takim młodym chłopakiem

No ale pobadał mnie, zrobił usg i kazał przebrać się w piżamę bo zostaję w szpitalu..Zatrucie ciążowe..
No cóż trudno..
Pielęgniarka zaprowadziła nas na salę, gdzie mąż pomógł mi się rozpakować. Na tej sali były już dwie dziewczyny, w tym jedna która już była dawno po terminie. Na dzień dobry nas zagadała.. Gadała, gadala, gadała, a ja się zastanawiałam jak ja tam przeżyję..
Od razu zaczęto mnie szprycować jakimiś lekami, co chwilę przyłazili mierzyć mi ciśnienie i takie tam. Na dodatek musiałam zapisywac ilość płynów wypitych i oddanych. Czyli do ubikacji chodziłam z pojemniczkiem do którego musiałam sikać...
31 styczeń , czwartek
Z samego rana pojawia się mój ginekolog i zabiera mnie na badanie. W gabinecie chyba ze sto osób, w tym młody chłoptaś, który mnie przyjmował

Mój ginekolog mnie bada i mówi że na razie nie widać, zebym miała rodzić, a nie możemy czekać za długo bo pojawiło się bialko w moczu, jest go coraz więcej i zaczyna być groźnie. I jesli do jutra się nic nie zacznie to będzie robiona cesarka, bo jutro ostatecznie trzeba tą sytuację rozwiazać.Ale jako,że nie widać żeby się coś zblizało to raczej skonczy się cesarką. Chyba że jakimś cudem do wieczora mi się białko w moczu zmniejszy..
PO badaniu zadzwoniłam do meza i się prawie poplakałam. Chciałam rodzić naturalnie, na to się też nastawiłam..Cięzko było się przestawić na to,że jednak będzie inaczej. No ale w koncu sama siebie przekonałam,że najważniejszy synek i jeśli tak trzeba to trudno.
Na pocieszenie obzarłam się pączkami jako że był tłusty czwartek
Na naszej sali pojawiły się kolejne trzy dziewczyny, ale w poczatkowych tygodniach ciąży. Całe szczęście wszystkie się raz dwa dogadałyśmy, dzięki czemu było wesoło i każda choć na chwilę zapomninała o swoim problemie.
Popołudniu spotkałam się z anestezjologiem, który zbadał mnie , wytłumaczył jak wygląda cesarka, kazał wybrac znieczulenie i podpisać dokumenty.
Potem przychodzi pielęgniarka żebym oddała mocz do badania. super.. 5 minut wczesniej byłam w toalecie

Co ja tam wyczyniałam żeby choc troszke do tego pojemnika nasikać, Udało mi się dopiero gdzieś po dwóch godzinach
Późnym wieczorem przychodzi mój ginekolog i mówi że białko spada. hurrraaaa!!!!! Jest radość !

Jutro wszystko się wyjaśni
31 styczeń/ 1 luty, noc
Kurde, co mnie tak boli.. Coraz częściej mnie boli. Kiedy pielęgniarka przynosi mi w nocy lekarstwa mówie jej ze zaczyna mnie coś pobolewać. Ona ,że jak się nasili to mam ją zawołać.
Kurde, co chwilę się budzę. Ból mnie budzi..Ale nie idę do pielęgniarki, bo pewnie nic się nie dzieje, a nie chce budzić dziewczyn na sali..
1 luty, piątek
POranna zmiana. przychodzi młoda, miła pielęgniarka zmierzyć mi ciśnienie i zbadać tętno dziecka. Mówie jej o tych bólach. Powiedziała że miałam to zgłosić i że teraz mam iść oddać mocz do badania, a potem na pewno zbada mnie lekarz. Jak wstałąm z łózka to poczułam coś wilgotnego na nogach. Patrzę, krew

Pielęgniarka kazala iść do łazienki się umyć i że już dzwoni po lekarza
Na szczęscie końcówkę dyżuru miał mój ginekolog, ktory mnie zbadał, stwierdził, ze w nocy to były przepowiadające skurcze. I że trzeba to wszystko co sie dzieje wykrzystać. Trzeba mi więc dać kroplówkę i spróbować wywołać poród
Jest już po 6 rano. Pakuję się, dostaję lewatywę, potem kibelek, prysznic i jestem gotowa

Pielęgniarka pomaga mi zanieść moje toboły na porodówkę. Mam salę pojedynczą, bo takie są w szpitlu. Dokałdnie o 7 rano podłączają mi kroplówkę..Zajmuje się mną bardzo fajna pielegniarka i też w sumei sympatyczna położna. Cały czas jednak nie moge być pewna czy kroplówka podziała i czy nie będą mnie jednak cięli..
Koło 9 zaczyna mnie dosc mocno boleć. Mówię położnej,żeby mnie do ktg podłaczyła. Spodziewam się,że wykres pokaże porządne skurcze już, a tak prosta linia...

Zdziwiło mnie to, pomyslałam,ze pewnie im ktg siada, ale nic nie powiedziałam. Potem zadzwoniłam po męza i kazałam o 10 przyjechać, jak też uczynił

Bolało mnie coraz bardziej, ale ktg cały czas nic nie pokazywało. W końcu nie wytrzymałam i zapytałam położną, jakim cudem to cholerstwo nic nie pokazuje skoro mnie tak bardzo boli????? A ona do mnie "Uwierz kochanie,że to cie jeszcze nie boli"

I miała rację...
Potem okazało się, ze dyżur ma kolega teścia, który jest już wiekowy i krążą pogłoski że slepy

Całe szczęscie ponoć mój ginekolog co chwilę dzwonił do szpitala i pytał o sytuację i w razie problemów kazał po siebie dzwonić.
Męczyłam się coraz bardziej, w koncu postanowiłam poskakać sobie na piłce. Mąż siadł za mną i mnie musiał trzymać, bo podczas skurczy mnie ściskał z tyłu co miało niby pomóc, a między skurczami pilnował,zebym nie spadła, bo zasypiałam
PO jakimś czasie miałam już dosyć piłki i postanowiłam się połozyć. Zdzwiło mnie to , bo wczesniej planowała,m korzystac z piłki, prysznica, worków sako i co tam jeszcze mieli. A tu okazało się ze mi się najlepiej lezy. Jedynie co jakiś czas zmieniałam sobie wysokośc oparcia..
Skurcze były już co chwilę, bolało jak diabli, ale rozwarcia niewiele.. Co chwilę połozna przychodziła, pomagała przezyć skurcze i co jakiś czas robiła masaż szyjki

Okropieństwo..
W końcu nie wytrzymałam, stwierdziłam ze gdzieś mam co o mnie pomyślą inni i zaczełam się drzeć..Darłam się przeokrutnie podczas skurczów. Starałam się oddychać jak mnie uczyli na szkole rodzenia, ale w pewnym momencie nie miałam na to siły. Mąż mnie wspierał jak tylko mógł i skończyło się ty,że mu pokazywałam jak trzeba oddychać

Odwracało to choć na chwilę uwagę od bólu.
Potem przyszedł ginekolog i stwierdzając że nie moze zawieść mojego teścia i musi o mnie dbać, postanowił mnie wziąć do swojego gabinetu i mnei zbadać. Myslałam ze dziada zabije. Niż mąż pomógł mi się dowlec do jego gabinetu parę razy zatrzymywał mnie skurcz..W koncu gdy tam dotarłam, zbadał mnie i mimo tego,że połozna powiedziała mu,ze przed chwilą zrobiła mi masaż szyjki, zrobił go jeszcze raz. Myślałam że umrę i miałam ochotę mu przyłozyć..
Gdy wróciłam na sale porodową, okazało się ze lekarz kazał mi dać jakąś tabletkę przeciwbólowa i coś na przyśpieszenie wszystkiego.. Tabletka przeciwbólowa podejrzwam,ze działa tylko na te które święcie w to wierzą. Ja widać nie wierzyłam, bo nie poczułam najmniejszej róznicy
PO jakimś tam czasie moich ryków postanowili mi przebić pęcherz płodowy. Nie bolało nic, za to lekarz stwierdził na głos "uuu, nieładnie.. zielone" i poszedł. Mąż myślałm ze dupka zabije bo jedynie nas zdenerował i przeraził tym. Połozna nas uspokajała ze to nie musi nic złego oznaczać.
W pewnym momencie stwierdziłam ze muszę do łazienki, bo chce mi się kupkę

Wołam polożną, a ona,że ja rodze, ale jeśli faktycznie chce kupę to mam robić na miejscu. Mało brakowało, a bym jej ryknęła,że sama ma se zwołać ludzi i przy nich nasrać

Ale się powstrzymałam
Bolało coraz bardziej, zaczynało mi sie chcieć przeć. A wiedziałam, ze na razie nie mogę. I co gorsze nie wiedziałam czy mi się chce kupę czy to już rodzę. A jakoś nie miałam ochoty na załątwianie się na łóżku więc ryczałam jeszcze bardziej...
W pewnym momencie mąż poszedł po położną,żeby jej powiedzieć ze umrę zaraz

Położna przyszła i nagle zrobiło się gwarno wokół nas, pojawiły się pielęgniarki, lekarze (w tym znowu ten młody syneczek, zaczynałam podejrzewac,że on w szpitalu mieszka

)
POłozna powiedziała ze to już, że jeszcze chwilę i urodzę. Ja oczywiscie cały czas się darłam,że nie bo mi się chce kupę. Zaczynałam powoli tracić świadomość. W koncu położna spokojnei ale stanowczo powiedziała ze mam się uciszyć, sluchać jej i nikogo wiecej. Wtedy chciało mi się tak przeć,ze było mi juuż jedno czy zrobię tam im przed nosem ta kupę czy nie. I zaczęłam przeć. jednoczesnie dalej się darłam jakby mnie obdzierali ze skóry
Po chwili połozna mnie nacięła, ale chyba źle wycelowała z moik skurczem, bo ostatnie naciecie zrobiła, gdy skurcz mi już przechodził, wiec troche to poczułam
o 17.15 zaśmierdziało jak w ubojni

i coś ze mnie wyleciało

To był mój kochany Piotruś

Spojrzałam na męza a ten zaczął tak szlochać, ze nie wiedziałam co zrobić

Mąż mnie wycałował za wszystkie czasy, po czym poszedl obwieścić całemu światu ze mamy Piotrusia, a mnie zaczęto zszywać.
Zszywał mnie slepy lekarz po komentarzu , że mi "zrobi sliczną ciasniutką cipulinkę"

A młody lekarzyk który mnie przyjmował przyglądał się temu, prawie wkładając mi nos między nogi
Po wszystkim pojechaliśmy na sale poporodową, gdzie połozna przystawiła mi Piotrusia do piersi a ten zaczął ładnie ssać

Spędzilismy tam w trójkę jeszcze dwie godziny, po czym mnie zawieziono na sale a mąż poszedł do domu
Wszystko trwało więc 10 godzin (faza I) i 15 minut (parcie)
Z perspektywy czasu wstyd mi trochę,ze się tak darłam. Podejrzewam,że to bardziej z przerażenia niż z bólu. Bardziej się bałam bo nie wiedziałam tak do konca co się ze mną dzieje. przy drugim dzidziusiu powinno być lepiej.
Chętnie mogę znów zajść w ciażę

Ale mąz twierdzi że on jeszcze nie doszedł do siebie po porodzie

Był przerażony tym jak kobiety muszą cierpieć przy tym. Do dziś gada mi jaka jestem dzielna i jak jest ze mnie dumny.
Swoją drogą muszę mu w tym miejscu bardzo podziękować, Baaaaardzo mi pomagal poczas porodu. Gdyby nie on nie wiem jak bym to zniosła. Dziekuję Leszku
Ciekawe czy którakolwiek z was dobrnęła do końca
