dopiero teraz dotarałam
sylwia ja poronilam w 6t..... nie cieszyłam się ciążą zbyt dlugo bo zaledwie niecaly tydzień...... zrobilam est w poniedzialek - 2 kreseczki... drugi dla potierdzenia na drugi dzien i też byly 2 kreseczki..... powiezieliśmy wszystkim... ale byla radośc... a w sobotę zaczął mnie bolec brzuszek i mialam troszkę brązowego śluzu rano ... mimo to pojechalam na uczelnie bo mialam egzaminy.... zaczełam plamic na uczelni na brązowo i później pojawila sie czerwona krew.... strasznie sie balam wtedy... pojechalam do domu.. mąż byl w delegacji to zwerbowalam mamę zeby pojechala ze mną do szpitala... tam nie moglam wydusic z siebie ani slowa bo bylam tak przerażona... mama wsztsystko powiedziala.... zbadal mnie gin i powiedzial ze to poronienie zagrażające...... a ja w płaczi panika ze juz poronilam... gin powiedzial ze dzidziuś zyje tylko ze jest bardzo slabiutki ... dostala zastrzyk z progesteronem i duphaston na podtrzymanie ciąży..... polożyli mnie na oddziale ... to byla 20:00 ..... po jakims czasie poożyli kolo mnie dziewczynę Izę ktora poronila w domu... nie spalyśmy prawie calą noc..... rano krwawienie trochę ustalo i odzyskalam nadzieję.... w poludnie Izę wzięli na łyżeczkowanie a mnie straszie rozbolała brzuch.... krwawienie sie nasililo... poszlam do lekarza i wziął mnie na badanie ginekologiczne..... w tym momencie poronilam (na fotelu gin - zarodek był juz w pochwie) .... gin powiedzial ze to juz koniec..... zacząl mnie pocieszac... wziąl mnie na usg dopochwowe i zobaczyłam ze jestem juz pusta w środku... mojej dzidzi nie bylo.....

:( po 2 godzinach zrobili mi zabieg..... na drugi dzien dostalam immunoglobulinę bo podejrzewali ze to konflikt i zebym nie miala problemu przy nasępnych ciążach to musialam to dostac..... wyszlam do domu w poludnie w wigilię.... wszyscy obchodzili sie ze mną jak z jajkiem.... ale na wieczerzy plakalam caly czas... to były najgorsze świeta w moim życiu.... ci co nie wiedzieli życzyli nam dzidzusia jak najszybciej... a ja reagowalam na to histerycznym placzem.... wiekszośc czasu spędzilam w lazience zeby mnie nie oglądali w takim stanie..... w szczepana byly chrzciny corki mojego męza.... poszlam na nie bylo 4 lub 5 dzieci i przeplakalam calą mszę.... brat męza zaprosil nas na obiad ale jak Radek zobaczyl w jakim jestem stanie to pojechaliśmy prosto do domu i dopiero w jego ramionacz sie uspokoilam ......... cięzko bylo ale teraz czekam juz na 3@ i mozemy zacząc staranka ....

:) co prawda jeszcze sie wstrzymamy z tym ale zielone światelko juz bedziemy miec......
sorki ze sie powtarzam ale lubie czasem to z siebie wyrzucic.... lżej mi wtedy na sercu ....
_________________
Aniołek Michałek (*) 23.12.2007 (6tc)