Rano pojechałam na test obciążenia oksytocyną. Pojechałam na 8mą, podłączyli mnei pod KTG oczywiście pół godzinki leżenia. Pryszła położna mówiąca po polsku, więc o wszystko wypytałam, bo w sumie, to wcześniej mi to przez myśl nie pzreszło. Test polega na podłączeniu pod oxy, najpierw 4 jednostki, potem co 20-30 minut zwieksza sie o kolejne 4, aż dojdzie do 24. Przez cały czas obserwowane jest tętno maluszka. Nie można niestety chodzić, ani siedzieć, bo wtedy pomiary są niemiarodajne. W duchu pomyślałam tylko "podłączyć do prądu i patrzeć jak się wychyla"... w końcu nastawiłam się, że pewnie mnie podłączą, ja siępomęczę dla odmiany porządnymi orodowymi skurczami, stwierdzą, ze wszytsko jest dobrze i wypuszczą do domu. A skurcze się znowu uspokoją....
Położna zbadała mnie, 3cm rozwarcia, szyjka na 1cm, czyli od wtorku skróciła się o cm. podłaczyli mnie pod to oksy. PIerwze 4 jedn spokojnie, poleżałam sobie, minęło 20 min, położna zwiększyła do 8. Pojawiły siępiersze skurcze, ale oczywiście mi sie nie pisały. Przy 12tu miałam już co 5 minut skurcze, takie średnio bolesne. Ale zaczynało mnie to wkurzać, bo cały czas byłam święcie przekonana, że w końcu wszystko wyjdzie dobrze i tyle. Natomiast tętno małej - do tej pory wzorcowe - uspokoiło się i oscylowało lekko poniżej 120. znowu przyszła położna. Przy 16tu już zaczęłam ogryzać poduszki... a na ktg nic sięprawie nie pisało... Mała co i rusz uciekała spod czytnika tętna, więc po jakimś czasie połozna znowu przyszła. No i trafiła akurat na skurcz.... I stwierdziła, ooo, dziecko się dzisiaj urodzi... Tak - pomyślałam - jak mnie odłączycie, to się uspokoją i do domu...
w końcu stwierdziła, ze nie będzie mi już podnosić dawki, bo widzi, ze ładnie na oxy zareagowałam. Miałam ochotę jej coś zrobić przez moment i chyba miałam mord w oczach... Ja jej dam "ładnie" - sobie zgrzytnęłam w duchu, bo złapał mnie kolejny skurcz i musiałam wstrzymać oddech... i potem posapać trochę. Ale za to pod tą 16tką miałam poleżeć ok godziny. Zbadała mi rozwarcie, ale niewiele się ruszyło, raptem o pół cm...
przyszła po tej godzinie, ok 12tej, i stwierdziła, zę mogę sobie isć do wanny. Bo "dziecko dzisiaj będzie". "no, tak, ale wejdę do wanny, skurcze mi się uspokoją, i mnie odeślecie do domu" "nie, podłaczymy cie od nowa najwyżej. Ale woda powinna podziałać i rozwarcie powinno iśc dalej. Najważniejsze, ze masz odpocząć trochę" "Ale mogfębyćpewna, ze mnie podłączycie w razie co?" "tak, na 100%"
ale mi sie banan na twarzy poajwił....
Poszłyśmy sobie do wanny. Po drodze złapał mnie skurczyk, że aż sobie przyklękłam. Zanim wesżłam do wanny poprosiłam o lewatywę i uprzedziłam położną, że jakby co, ta ja się zgadzam na cięcie. Zaśmiała sięi stwierdziła, że przeważnie słyszy odwrotne prośby... Zrobiła mi tą lewatywę. Nareszcie mogłam sobie pochodzić trochę. Pokręciłam sie po tym pokoju więc z radością. Jak mnie w końcu złapało na kibelek, tak jednocześnie ze skurczem, to wylądowałam na podłodze, na czworakach, z pupą zadartą do góry, bo za daleko miałam do tego kibelka...
weszłam do wanny. Jak fajnie sobie w końcu poleżeć w ciepłej wodzie... Skurcze się pojawiały coraz rzadziej. I byłam pewna, że gdyby nie to zapewnienie położnej, to za parę godzin jechałabym z powrotem do domu...
Poleżałam w wannie prawie do 14tej. Wróciliśmy na salę na ponowne ktg i badanie. Rozwarcie - dalej 3,5cm. Podłączyła mnie znowu pod ktg i pyta, czy nie chciałbym obiadu... Ale mi się te pół godziny dłużyło... Normlanie taka głodna byłam, ze masakra. Skurcze miąłam, rzadkie, i słabsze, ale im więcej czasu upływało od wanny, tym stawały się silniejsze. W końcu poszłam na obiadek - pyszny był. wciągnęłam wszystko.
wróciliśmy znowu na salę, o 15:20 podłaczyła mnie pod ktg i pod kroplówkę, na 4jednostki znowu. Mogłam się już swobodnie ruszać, tyle że w granicach łóżka, ew metr od kroplówki. Jakiś mądry technik zamontował stojak na stałe a akurat inne były w użyciu... Ale niewiele mi to przeszkadzało...
(tak na dobrą sprawę od tego momentu liczę, ze zaczął się mój prawdziwy poród. W sumie wcześniejsze skurcze niewiele zmieniły, a np przy drugim porodzie własnie przez takie 3 - 3,5cm rozwarcie lekarze zdecydowali się na wywołanie)
Przez kilka miniut nic się nie dziąło. Potem pojawiły sie pierwsze skurcze, co 5 minut, średnio słabe i krótkie - 30sekundowe. Dopiero po jakichś 20 minutach zaczęły troche przyśpieszać. Ok 16tej ponownie przysżła położna, zwiększyła dawkę na 8 i zapowiedziała jeszcze pół godziny i jak się nic nie ruszy, to przebijamy pęcherz. Jak zapowiedziała, tak sie pojawiła. Zbadał mnie, orzekła - 4cm, przebijamy. No to przebiliśmy. Ja przygotowana na ciepełko, a tu nic..... Pocieszyła mnie, że pewnie trochępoleci jak sieruszę, albo po prostu główka zastopowała i tyle. Ale ponieważ szyjka zrobiła się bardzo twarda, to zaaplikowała mi zastrzyk domięsniowy na jej rozluźnienie. No dobra, zastrzyk poezja, mało nie popuściłam z wrażenia... No i się zaczęło. Skurcze przyśpieszyły, jużco 2 minuty i silniejsze. Cały cas okropnie chciąło mi się pić i piłam normalnie szklankami. R podawał mi tą wofdę litrami prawie po każdym skurczu. W pewnym momencie mówię, ze mi siew głowie kręci. I to okropnie. Połozna na to, ze to takie wrażenie, jak po alkoholu, to po tym zastrzyku. "No ładnie - pijany poród" - przemknęło mi przez myśl.... Po kilku skurczach już nie mogłam sobie znaleśc miejsca na tym łóżku. W każdej pozycji przy skurczu było mi niewygodnie. W pewnym momencie R ledwo zdąrzył z nerką, bo zaczęłam rzygać jak kot - też po tym zastrzyku. Zdąrzyłam tylko wykrztusić: "słyszałam, żeby się podczas porodu osrać, ale żeby sie orzygać, to nie..." No i wciąz mi się kręciło w głowie i okropnie chciąło się pić... Była 17:10 jak mówię do połoznej:
-Ja muszę siusiu.
-Zaraz ciętylko zbadam i pójdziesz.
-Ale mis iestrasznie chce! ałaaaaa! (czyt.: skurcz) - powiesiłam sięna R, który już nie wiedział, czy ma mi masować krzyż, podawać wodę, czy nerkę do rzygania.
-oddychaj, powoli... tak... dobrze, wrzaśnij sobie (jakby mogło mnie coś powstrzymać) a teraz cię zbadam i pójdziesz
-Jutta, ja to sięzaraz zsikam....
wsadziła mi palce i mówi:
- 9cm. Nigdzie nie idziesz
-ale ja zaraz zrobię!
-idę po nocnik
-szybkooooooooooooooooo!!!!! (skurcz) - położna poszła szybciutko więc po nocnik
puścił.
Popatrzyłam na R i pytam
-zrozumiałeś?
-nooo... - ale miał minę... zdziwiono-przerazoną
-jak szybko, w pół godziny z 4 na 9cm.... Ale ja się zaraz zsikam...
Przysżła położna z tym nocnikiem. wsadzili mnie na niego, złapał mnie kolejny skurcz i nie mogłam się załatwić. Jeszcze mnie pyta, czy czujęwody, czy mi lecą, ale nie czułam nic takiego...
Dopiero jak minął skurcz mogłam sieswobodnie załatwić. Położna stwierdziła tylko, no to jeszcze momencik i rodzimy.
-Ja chcę siedzieć!!!!
-Nie ma sprawy.
Tak fajnie ustawiła łóżko,że zrobił się z niego wygodny fotel. Z podnóżnkiem. Przy kolejnym skurczu poczułam, że już muszę przeć... Kontrolnie lucknięcie na zegar - 17:25
Do samego końca miałam skurcze co 2 minuty. I trwały około 30 sekund. Mogłam między nimi spokojnie złapać oddech, zebrać siły przed następnym.. Zwymiotować, ochlać się wody i pokręcic sie na łóżku. W pewnym momencie tak się zawinęłam w kable od ktg, że miałyśmy problem ze znalezieniem, który jet który...
Marzenka wyskoczyła przy 4 parciem o 17:34. Przed każdym skurczem nastawiałm sięna ten okropny ból sprzed kilku minut, ale zamiast tego czułam tylko, jak prę. Ból był jakby obok mnie, jak by nie należał do mnie. Najgorszy bym moment, gdy główka już prawie wyskoczyła i położna zakazała parcia na chwilę... Ale to było raptem kilka sekund... I nagle między nogami rozkwiliła mi mała żabka. I już po chwilce leżała na moim brzuchu. Dziwnie płaskim, sflaczałym....
łożysko to już pestka była. Trzochę zabolało, ale w porównaniu ze skurczem, to pryszczyk. Pamiętam, że jak już mała wyskoczyła, to podświadomie wciąż czekałam na kolejny skurcz, który nie przyszedł i dopiero po kilku inutach zdałam sobie sprawę, ze to już, po wszystkim....
Mała otworzyła oczka. Spoglądała na nas.. Taka cieplutka, malutka, spokojna i cała moja....
a na koniec - nasze pierwsze zdjęcie:
i razem z mamą na łóżku porodowym (batrdzo słabo widać Marzenkę, ale jest na brzusiu:) )
