Wczoraj minął miesiąc od najgorszego dnia mojego życia. Chyba czas, aby wyrzucić z siebie wszystko…
Ciąża środek 21 tygodnia. Ciąża i rozwój maluszka perfekcyjny. Zero problemów, wszystkie wyniki super. Radość każdego dnia, płeć znana, imię wybrane. W dniu jak zobaczyłam te dwie grube krechy to się strasznie ucieszyłam, że po 9 miesiącach będę tulić maluszka.
Ostatnie badanie, tego samego dnia poczułam lekkie bule w podbrzuszu,niewielkie, krotko trwające. Poszłam na badanie lekarka powiedziała ze wszystko jest ok. ze Nospoe powinnam brać jeśli się powtórzy. Następnego dnia miałam USG i wszystko było oczywiście super. W ciągu tygodnia faktycznie bole się powtórzyły, ale stwierdziłam, że to ze stresu ze ganiam jak głupia codziennie na uczelnie żeby zdobyć jeden głupi wpis żeby nareszcie się obronić. Czwartek wieczór. Bole SA dość regularne wiec wzięłam Nospe po jakimś czasie spokój. Rano w piątek jak wstałam tylko z łóżka to znów ból, poszłam do toalety a tu odrobina krwi na papierze. Nawet nie krew a czerwonawe zabarwienie. Wiec przerażenie i nadzieja ze to nic strasznego. Do lekarki się nie dodzwoniłam wiec lekarka domowa zasugerowała pojechać do szpitala. Pojechałam. Przyjęli mnie, lekarz zrobił USG no i mówi ze wszystko w porządku, dzidziuś ruchliwy itd. (kopal mnie od 16 tygodnia). Ale gdy zajrzał do środka żeby zobaczyć szyjkę to tylko zaklął a mi serce stanęło… Bez ogródek powiedział ze rozwarcie na 2cm ze pewnie infekcja, bo to częste i ze najpóźniej za 2 dni poronie. Zero delikatności. No to bach mnie na łóżko i na oddział. Miałam leżeć zupełnie nie wstawać, wszystko na leżąco, Nospa pod rożnymi postaciami, itd. Skórcze (domyśliłam się po jakimś czasie ze tak wyglądają Skórcze porodowe) niestety trwały dalej. W nocy z zegarkiem w reku sprawdzałam ile trwają i wiedziałam ze nie jest dobrze, ale wciąż nadzieja… W sobotę w ciągu dnia nawet zmalały Skórcze… ale pod wieczór wróciły i to coraz gorsze. Jak już trwały coraz dłużej i coraz częściej i po nospie w różnych postaciach stwierdzili ze mnie zawiozą do innej sali. Skórcze były coraz gorsze. Oczywiście w szpitalu starali się jak mogli żeby to jednak zatrzymać. Ból był niesamowity…
W końcu okazało się ze się pokazały wody płodowe. Czyli wszyscy wiedzieli ze to koniec. Przygotowali mnie wiec do „porodu”. Każdy ruch sprawiał ból, a najgorsze były te Skórcze. W końcu kazali pszeć. Nawet nie wiedziałam ze to takie trudne, ale w końcu załapałam i wyparłam wszystko za dwoma parciami (dzidziuś w całym tym worku plus łożysko – wszystko razem). Maleństwo, synek się jeszcze ruszał… miał 480 gramow… nic mu nie brakowało… Tylko te kilka tygodni za wcześnie… Umarł po kilku minutach…
Mój mąż jak go zawołali i mu powiedziałam to się popłakał, ja nawet nie miałam sil na łzy…
Zabrali mnie na łyżeczkowanie, po dwóch dniach wyszłam ze szpitala. Krwawienie tydzień plus jeszcze kilka dni plamienia. Od razu tez dostałam lek na zahamowanie laktacji (się zdziwiłam ze się pojawiło mleko). Niecały tydzień po poronieniu pochowaliśmy maluszka (kolejny najgorszy dzień życia). W ciągu następnego tygodnia obrona pracy magisterskiej i wyjazd do Belgii (mój mąż jest Belgiem). Po przyjeździe każdy dzień był kiepski, łzy, depresja. Jak widziałam kobiety w ciąży to mało nie ryczałam z rozpaczy. Do tego przeprowadzka, początek szukania pracy i nauka języka wcale mi nie pomagały żeby stanąć jako tako na nogi. Dobrze że mam strasznie kochającego męża, który jest dla mnie zawsze oparciem.
Lek na zastopowanie laktacji brałam jak kazali 2 tygodnie. Ale niedawno znów zauważyłam ze mam większe piersi i ze czasem pojawia się kropla mleka. Na szczęście nie bola mnie ani nie sa twarde. Poszłabym już do lekarza na kontrole ale nie mam jeszcze tu ubezpieczenia (cholerna papierkowa robota). Poza tym zastanawiam się kiedy pojawi się @...
No i mam nadzieje ze jak najszybciej dostane zielone światło na starania o dzidziusia…
Wciąż zdarzają się gorsze dni… ale teraz trzeba się skupić na zdrowiu żeby moc jak najszybciej rozpocząć starania.
Musiałam się z kimś podzielić moją historią bo któż inny mnie zrozumie jak dziewczyny na tym forum.
Zapomniałam dodać, że synek miał na imie Aleks, a powód poronienia tak na prawde nieznany (jakaś infekcja).
|