No to ja wam napiszę jak to było u mnie
10 grudnia 2009 wieczór, termin z USG 6 grudnia (miałam nadzieje na prezent do buta) termin wg OM 11 grudnia.
Wieczór, siedzimy z mężem. W Intermerche była promocja mandarynek, kilo po 1.49 (nigdy tego nie zapomnę

) Mąż saczy piwo, ja siedzę i wcinam mandarynki jak orzeszki (wsunęłam ponad kilogram).
Ślinka mi poleciała na piwo. Mówię "daj łyka" mąż sie śmieje, pij pij, w nocy urodzisz
Nie liczyłam na to wogole. Przecież to termin, a tylko 10% dzieci rodzi sie wyznaczonym dniu
Pojadłam mandarynek, wziełam łyka piwa (nigdy w życiu tak mi piwo nie smakowało) i poszłam spać.
5 rano 11 grudnia budzi mnie potworny ból brzucha.
Wstaje, ide do łazienki. ostra biegunka. Siedze i nie moge skonczyć, ale sie udało. Myśle, to te mandarynki, przecież to grzech tyle tego zjeść.
Kłade sie do łóżka. Brzuch boli nadal, ale wlaczam TV i ogladam. Ból przychodzi falami, a ja nadal nieświadoma.
Patrze na zegarek raz, drugi, trzeci... ból powtarza sie co 5 minut!!!
Oświeca mnie! To poród.
Spokojnie budze męża tekstem z amerykanskich filmów "Kochanie zaczeło się"
Mąż zaspany: "cooooo??" Wiec mowie, ze rodzę. Podnosi głowę, patrzy na mnie jak na wariatkę i mówi "jaja sobie robisz?" Tłumacze mu, ze nie. Opowiadam o moim posiedzeniu, o tym, ze co 5 minut mnie boli.
Załapał.
W ciagu sekundy był ubrany z torba w ręku.
Popukałam sie w czoło, przecież musze sie wykąpac, coś zjeść i wypić kawe!!!!!!
Mówie, ze skurcze nie sa takie bolesne, wiec napewno jeszcze troche czasu mi zostało.
Ide się kąpać, mąż w tym czasie robi śniadanie i zbożówkę...
Jem i między skurczami mowie, ze to chyba jednak nie poród, a przy skurczach zmieniam zdanie.
Godzina 10 jedziemy do szpitala.
Na izbie milion pytan do... szczescie ze mam wysoku próg bólu, bo chyba bym rozniosła te recepcjonistki
Pół godziny po tym jestem już na sali.
"Imię i nazwisko?" słyszę. Wiec mówie Małgorzata....
"Oooo Małgośka! Ja tez jestem Małgośka, Gośki to fajne dziewczyny, bedzie nam sie fajnie rodzić"
Polożna poprostu rozładowała cały mój stres
Badanie. Rozwarcie 3 cm
Ale o 11 skurcze ustały, nie pisało sie nic a nic
Przychodzi ginka. "na kiedy pani ma termin?" mowie, ze na dzisiaj, a ta do mnie "a chce pani dzisiaj urodzić?"
Myślę, co za pytanie?! Pewnie, jak już tu jestem to czemu nie

Wiec odpowiadam i slyszę, ze o 12 podlaczymy oxy.
Przez godzine ani jednego skurczu, leżę i żartujemy sobie z Małgośką, do niej doszła Beatka, super kobietka
Podłączaja mi oxy. Pierwsza kropla i jest skurcz, kolejny i kolejny...
Badanie 7 cm...
"kucaj" i pokazuja mężowi jak ma mnie asekurować.
Młodej spada tętno. Wpadam w panike. Małgośka leci po ordynatora.
Jestem zrozpaczona.
Doktor mnie bada, słucha tętna, trzyma za rękę i tłumaczy, ze czasem tak bywa, ze on tu bedzie i czy w razie czego zgadzam sie na cc. Kiwam głową, mam łzy w oczach..
Już nie kucam, leżę. Tętno sie unormowało. Odetchnełam.
Chwile potem Beatka (druga polożna) mnie bada.
Zastanawiam się dlaczego kobiety tak krzyczą. Mnie tak bardzo nie boli, wiec pytam czy wszystko ok, bo jakpoś tak dziwnie, nie?
Nagle rwetes. Krzatanina, jedna zakłada zielony fartuch, druga zmienia rękawice.
Pytam:
"co się dzieje?"
"nic! Rodzimy" słyszę za plecami.
Patrze na męża rozanielona i przerażona. Czyżby teraz był czas na darcie gęby?? Czekam na instrukcję.
Robie wszystko jak każą, łapie sie za kolana.
Każa mi przeć, ale nie czuje żadnych partych skurczy, wiec mowie, ze nie mam partych. Ale nie słuchaja, tylko mówią przyj, nabierz powietrza i z całej siły.... Prę...
"Oddychaj"b słyszę, wiec łapię powietrze.
Beatka mowi, ze mnie natnie, bedzie szybciej.
Znowu karza przeć, nie krzyczę, nie mam siły, dopiero drugi raz a ja nie mam siły. Mówie, ze jestem głodna, zaczynaja sie śmiać

i znowu każa przeć. Naciecia nie czułam.
Beatka kaze mężowi złapać moja rekę, zebym dotknęła główki.
Dotykam, ogarnia mnie euforia. Już już... zaraz będe miała moja kruszynkę.
Raz... drugi...
Czuję ulgę.
"Godzina 15.45" słyszę
Wpadam w panikę.
"dlaczego ona nie płacze?" i wyje, chce wstać.
Małgosia trzymajac w reku aparat i pstrykajac fotki z pierwszych sekund życia małej mówi do mnie spokojnie "daj jej zaczerpnąć powietrza" i jak kończy zdanie słychać krzyk.
Beatka kładzie mi ja piersi. Przygadam jej się starajac sie doszukać podobienstwa do mnie, do męża... nie widzę nic... jest mała, spuchnięta, ale zakochałam się bez pamięci....
Mój poród był naprawde super.
Nie spodziewałam sie takiego obrotu sprawy, zwłaszcza, ze nasłuchałam sie życzliwych koleżanek, które nie szczedziły mi rewelacji ze swoich porodów, które trwały długimi godzinami, skurcze były nie do wytrzymania itp...
Rodziam drugi raz. Pierwszy poród był traumatyczny, ale wogóle nie brałam tego pod uwagę.
Przy drugim porodzie sama świadomość, ze urodzę, zdrowe dziecko i wezme je w ramiona były niczym środek znieczulajacy.
jednak szczerze mówię, ze kazdej życze takiego porodu jak mój i takiej obsługi, bo trafiły mi sie naprawde super dziewczyny.
Ostatnio szłam z Michalina i spotkałam Beatkę. Pogadałyśmy, nie mogła uwierzyc, ze to juz ponad 2 lata.
Mówie, do Michaliny "wiesz, ta pani pierwsza cię widziała" a Beatka "nooo za głowę cię cięgnęłam"
Tak czy siak spotkanie byo miłe i miłe także to, ze pamietała imię mojej córki
