U nas jakoś się zrobiło w małżeństwie nie miło... Byliśmy oglądać kolejne mieszkanie na obrzeżach miasta i chcą za nie 150tys + do tego jakbyśmy chcieli meble zostawić...wyszłoby ok 170 lub 180 tys.Niestety na taki kredyt nas nie stać.
Całą drogę do domu milczałam i zastanawiałam się,że ciągle jakoś do bani jest. Nie możemy nic znaleźć.Mojego oczywiście to strasznie męczyło że milczę,więc ciągnął mnie za język...Powiedziałam mu co myślę,że mi się podoba ale za drogie jest.Niestety moje zdanie zostało zupełnie skrytykowane...Wszystko chcę na raz i szybko...Wcale go nie popędzam ani nic.Czuję się paskudnie.Mąż wbił mi nóż w plecy wymawiając wszystko co kiedyś robiłam źle w naszym małżeństwie/związku i że jestem taka młoda a chciałabym mieć już wszystko...Smutno mi..Jestem strasznie smutna.Nie mam ochoty na nic...wolałabym być w pracy teraz i nie myśleć o tym!
Czy to źle,że się staram w znalezieniu mieszkania i się angażuję?Chyba jednak tak, skoro on tak myśli.Mam tego dość i sprawę mieszkania mam już gdzieś! Ważne,że jemu jest dobrze u moich rodziców pod dachem.Nie musi o nic się martwić...Nie chce się stąd ruszać ja to wiem jest mu wygodnie,a mnie szlak trafia już! Nie dogaduję się z rodzicami jakbym chciała... Nie wiem już jak mam z nim gadać.Nie mam ochoty nawet na niego patrzeć.Jego wzrok przypomina mi to co powiedział,a to boli
Jak mam z nim rozmawiać w tej kwesti?