Opisze pokrótce swoja historię.
W piątek 21.09 zaczęłam krwawić. Skontaktowałam się z moim lekarzem i kazał mi jechać jak najszybciej do szpitala. Była godzina ok 13 dla lekarzy dzień pracy już sie kończy, dlatego zostałam bardzo źle potraktowana. Na samym początku z izby przyjęć w bardzo niemiły sposób wyproszono mojego męża. Mnie pielęgniarka obiechała za to że płaczę i zapytała "dlaczego Pani nie poszła do swojego lekarza tylko przyjechała na izbę" (- pewnie za dużo już miały na dzisiaj pracy.) Powiedziałam co się dzieje a ona do mnie " - Proszę wyjść! - bez słowa wyjaśnienia, więc wyszłam do męża. Byłam w szoku, zastanawiałam się co dalej?
Po 15 minutach zjawiła się ta opryskliwa pani i powiedziała, że zaraz przyjdzie lekarz (przyszedł op 45 min). Przy badaniu też mnie objechał po co tu przyszłam, przecież powinnam pójść do swojego lekarza. (pewnie też był już przemęczony, przecież to było ok 14, czas do domu)
Powiedział, że zrobi mi USG. Na badaniu nie odezwał się do mnie słowem. Jak wyszliśmy z gabinetu to powiedział do pielęgniarki: - Zapisze pani na poniedziałek na zabieg, martwa ciąża. W tym momencie zrobiło mi się słabo, nie byłam w stanie sie dopytać co to za zabieg.
Tylko dzięki Wam mogłam czegoś się dowiedzieć o tym zabiegu, za co jestem wdzięczna. Niestety opisy były dość łagodne i nie spodziewałam się tego co miało dopiero nastąpić, czyli horroru!
W poniedziałek rano zjawiłam się w szpitalu na izbie. Kazali mi się przebrać w piżamę i stanąć w kolejce do USG. Nadal będąc w szoku wykonywałam każde polecenie bez zadawania pytań.
Na USG był 2 lekarzy. Jedyne słowa jakie od nich usłyszałam w trakcie całego badania to : - proszę się rozebrać i położyć. No i na końcu: - proszę się ubrać.
Po badaniu zabrali mnie na oddział. Tam po godzinie zawołali mnie do gabinetu zabiegowego. Jak weszłam to lekarz (stażysta) poinformował mnie, że musi założyć mi tabletki aby wywołać poronienie i muszę zostać 2-3 dni w szpitalu. (to była moja jedyna rozmowa z lekarzem przez cały pobyt w szpitalu). Po tych tabletkach miałam poronić do popołudnia (objawem miało być obfite krwawienie). Niestety nic takiego nie nastąpiło (według pielęgniarek, bo na tym oddziale chyba nie ma lekarzy lub są niewidoczni). Do samego wieczora odczuwałam olbrzymi ból brzucha, skurcze była nie do zniesienia. Panie, które leżały ze mną na sali próbowały interweniować po tym jak na chwilę straciłam przytomność.
Zapomniałam Wam dodać, że aby było mi weselej (!!) położyli mnie z 2 ciężarnymi, które miały kilka dni do rozwiązania. (KOSZMAR!!!!!!!!) One się dzieliły swoimi przeżyciami, a ja musiałam tego słuchać!!!!
W końcu zbadała mnie lekarka i powiedziała że nic się nie dzieje. Nadal miałam okropne skurcze (jeszcze nigdy w życiu nie bolał mnie tak brzuch) Na szczęście zjawił się mój mąż i mogłam się komuś pożalić. Zadzwonił do znajomego lekarza z innego oddziału i poprosił o interwencję. Na reszcie dostałam coś przeciwbólowego. Po chwili według mnie doszło do poronienia, niestety nikt nie chciał mi wierzyć (bo co ja mogę wiedzieć), bo nie było obfitego krwawienia. Gdy poszłam do łazienki okazało się, że "coś" dużego ze mnie wyleciało. To był szok! Zawołałam pielęgniarkę, a ona kazała mi "to" wyrzucić do odpadków lub ubikacji. Teraz już wiem, że było to moje dziecko! a oni kazali mi je tak po prostu wyrzucić!!!!!!!!!!!! Według nich to nie poronienie bo nie ma krwotoku. Pielęgniarka kazała mi zbierać podpaski i wtedy zobaczą czy odpowiednio mocno krwawię (do następnego dnia nikt nawet nie zaglądał do tych podpasek żeby stwierdzić czy miałam krwotok. Bo po co?) Na szczęście zaczęły działać kroplówki i zastrzyki i odpłynęłam. Całą noc nie spałam, bo do ciężarnych przychodziła pielęgniarka co 2 godziny aby słuchać tętna maluchów.
Rano na obchodzie lekarze rozmawiali między sobą (tak jakbym ja nie istniała), że trzeba mi podać jeszcze jedną tabletkę, bo nie było poronienia. Nie miałam nawet możliwości, aby się odezwać i wyjaśnić co się stało wieczorem. Na szczęście zrobili mi USG i okazało się że to ja miałam rację i poroniłam. Lekarz na USG oczywiście traktował mnie jak powietrze, tylko odzywał się do pielęgniarki i coś dyktował. Usłyszałam tylko "zabieg". Nikt nadal mi nic nie mówił. Nie wiedziałam czy mam się jakoś przygotować?
Na zabieg czekałam do 13, o 13.15 usłyszałam z końca korytarza wołanie: - Pani B. na zabieg!
Gdy się zjawiłam w gabinecie zabiegowym to zostałam ochrzaniona i wysłana z powrotem na salę bo się źle przygotowałam (miałam obrączkę na palcu i stanik. Powinnam to zdjąć! Przecież nikt mi o tym nie powiedział!)
Na sali widziałam tylko anastezjologa i pielęgniarki, lekarz który miał robić mi zabieg stał gdzieś całkiem z boku odwrócony plecami (pewnie modlił się w duchu żebym tylko mu nie zadała jakiegoś pytania). Po pierwszym zastrzyku odleciałam i na szczęście samego zabiegu nie pamiętam. Gdy sie obudziłam to zaczął okropnie boleć mnie brzuch. Prosiłam pielęgniarkę żeby mi coś podały, ale ona powiedziała: - musi boleć.
Poprosiłam męża żeby mi pomógł bo nie wytrzymam. Ponownie musiał dzwonić do tego znajomego lekarza, co oczywiście pomogło. Po paru minutach przyszła pielęgniarka i ironicznie zapytała: - pani B. naprawdę panią tak boli? Miałam ochotę jej odpowiedzieć, że nie, że tylko udają bo lubię być na haju po prochach, ale się nic nie odezwałam tylko zaczęłam płakać. Mąż nie wytrzymał i powiedział że natychmiast mają mi podać leki, które zapisał mi ten lekarz z innego oddziału. Oczywiście to pomogło.
Na szczęście ponownie doleciałam i gdy się obudziłam to zapytałam czy mogę iść do domu, na szczęście dostałam pozytywną odpowiedź. Miałam zostać tylko na kolację, ale powiedziałam że nie mam ochoty na jedzenie. Więc powiedziała pielęgniarka, że mogę iść a jutro po 14 mam zgłosić się po wypis do izby przyjęć. Bez żadnych wytycznych od lekarza, ani też jakiejkolwiek rozmowy z lekarzem poszłam spokojnie do domu.
Największy koszmar jaki mogłam przeżyć się skończył!!!!!!!!!!!!

Już nigdy nie pojawie się na tym oddziale wolę jechać do innego miasta!!!!
Teraz powoli mój ból zamienia się w złość i to złość i żal do lekarzy, którzy są bez serca. A uraz do ginekologów pozostanie mi do końca życia. Moja fasolka przez nich wylądowała w śmietniku i nigdy tego nie zapomnę.
Pozdrawiam Was wszystkich i dziękuję, że mogłam to wszystko z siebie wyrzucić, bo tylko Wy jesteście w stanie mnie zrozumieć, bo kto tego nie przeżył nie rozumie naszego bólu i rozpaczy.
Przez to wszystko mżą na razie nie chce nawet myśleć o próbowaniu ponownie, bo drugi raz byśmy tego nie znieśli. Mam nadzieję, że ból, złość i żal miną i damy sobie drugą szansę.
Jeszcze raz dziękuję za wysłuchanie OLA.
