8.11.2006r godz. 14:00 wchodzę do toalety i widzę na bieliźnie plamkę koloru brunatnego - wpadam w panikę dzwonię do lekarza i rejestruję się na teraz, szybko idę po męża do pracy i on zawozi mnie do gin, w między czasie idę to toalety plamka się powiększyła i to sporo - serce wali mi jak młot ale staram się nie panikować... dojeżdzamy do lekarza czekamy bo ma akurat pacjętkę ona wychodzi i lekarz prosi mnie, jestem cała roztrzęsiona i już mam złe przeczucia... kładę się do badania i Słyszę: nie jest dobrze to krew z pani leci , zaczyna mnie badać - ma pani twardą macicę... włącza aparat USG - płód żyje widzę na ekranie jak się porusza za chwilę lekarz robi zbliżenie widzę serduszko - bije jak szalone i jest moja kochana fasolka - popłakałam się widzę że lekarz nie mówi mi wszystkiego twierdzi że fasolka jest mała jak na 7 tydzień - powoli wpadam w rozpacz...
Mam w ręce receptę do wykupienia i cała się trzęsę gin. chciał mi dać skierowanie do szpitalaalenie zrobił tego... wychodzę z gabinetu z receptą i dają ją mężowi... wracam do pracy (mamy sklep) ja zostaję a mąż bieże receptę i jedzie wykupić za chwilę dzwoni że nie ma tego leku jedzie dalej ja przerażona siedzę i nie wiem co mam robić.... kolejny telefon był w 3 aptekach i NIE MA TEGO.... siedzę nadal po chwili straszny skórcz ból nie do znieśnienia zaczęłąm się zwijać jestem w szoku.... wstałam i poczułam jak wylatuje ze mnie strumień krwi.... wpadam w panikę, ręcę mi się trzęsą z ledwością zadzwoniłam do męża on odbiera i mówi nikt nie ma tego leku a ja na to zostaw tą receptę jedziemy do szpitala !!! i koniec rozmowy.... dzwonię do gin. płaczę mu do słuchawki mówię że zaczęłąm strasznie krwawić leci ze mnie jak z kranu..... : diagnoza przez telefon: Z TEJ CIĄŻY PRAWDOPODOBNIE NIC NIE BĘDZIE PROSZĘ JECHAĆ DO SZPITALA. Jestem w rozpaczy zamykam sklep i staję na zewnątrz czekam na męża płaczę niesamowicie cała się trzęsę i czuję jak po nogach mi leci.... jestem w totalnym amoku, załamaniu.... kolejny skurcz - okropnie boli ukucnęłam nie daję rady stać.... podjeżdża mąż zabiera mnie do auta i jedziemy do szpitala najbliższego....
izba przyjęć jest godz. 18:00 najpierw wywiad i badania rozebrałąm się, bałam się tego widoku, wszędzie tylko krew, cała się trzęse kładę się na łóżko lekarz mnie bada... nadal trwa wywiad... męża wyprosili... czuję jak mi spływa wszystko, płaczę niesamowicie ale nikt mnie nie uspakaja... dostaję ciuchy szpitalne, mżą kupił mi klapki zostaję w szpitalu nic nie wiem nikt mi nic nie mówi ja nie pytam jestem w szoku i ten ból....
wiozą mnie na górę tam mnie zostawiają, wychodzi położna - przemiła próbuje mnie uspokoić wypytuje o dane zakłada kartę choroby ... ja cały czas ryczę trzęsę się cała i powtarzam sobie pytanie DLACZEGO DLACZEGO ?!?!?!? jestem zrospaczona.... trafiam na salę mąż pojechał po rzeczy do domu dla mnie... wcześniej pobrali mi krew do 3 ampułek wszystko mi jedno... jestem na sali siadam na łóżko... tu już leży jedna dziewczyna widzę jest bardzo młoda są u niej rodzice... ale mnie to nie obchodzi siedzę plecami do nich i się zanoszę z płaczu.. oczy mam spuchnęte i jestem nie przytomna.... nie chcę się kłaść nie chcę nic BOŻE DLACZEGO ????????
przyjeżdża mąż z rzeczami... zostaje do później nocy przy moim łózku w między czasie idę to toalety boję się usiąść na ubikację cała się trzęsę stoję i czuję jak coś mi się oderwało w brzuchu i spadło na dół... za chwilę wylatuje ze mnie galareta duża zakrwawiona i bardzo ciepła... zaczynam płakać bardziej, wiem że to koniec....
mąż pojechał zaczęłąm dzwonić do mamy do koleżanek... nie mogę nic mówić jestem w rozpaczy.... jak wydusiłam to z siebie to mój rozmówca zaczynał płakać... przyjaciółki i mama każda z nich później przysyłała smsy.... pisały ze co by nie zawierał sms to i tak mnie nie pocieszą nie wiedzą co mają mówić jest im strasznie przykro dzwonią do mnie... słyszę że mówią przez nos najpierw jedna później druga.....
Nastała noc rano 9.11.06 (czwartek) zabrali mnie na USG - lekarz potwierdził poronienie w 7 tygodniu ciąży w macucy zostały resztki płodu, trzeba przeprowadzić zabieg łyżeczkowania... wychodzę z USG oczu to mi nie widać spuchnętę pełne żalu.... czeka na mnie moja lokatorka z pokoju jest bardzo pomocna dużo ze mną rozmawia nawet się uśmiechnęłąm raz przy niej.... ale BOŻE DLACZEGO ???? leżę na łóżku na sali i cały czas ryczę nic nie jem nie chcę nikogo widzieć... wychodzę na korytarz widzi mnie lekarka i mówi proszę usiąść zaraz będzie Pani badana..... czekam przed drzwiami z napisem SALA ZABIEGOWA łzy mi ciekną jak szalone ręcę się trzęsą.. wychodzi jakaś dziewczyna, siada koło mnie o nic nie pyta... teraz ja wchodzę.... jest ta pani pielęgniarka i lekarz siadam.... i zaczyna się wywiad wszystko musze opowiedzieć od początku jest mi ciężko mówić, zanoszę się od płaczu lekarz mnie pociesza zagaduje... i pyta czemu pani tak rozpacza....??? ja nic nie mogę wydusić z siebie .. wyjąkałam mu tylko DL A CZ E GO ??? ja pani wytłumaczę dlaczego ale proszę mi obiecać ze przestanie panio płakać kiwam głową że się zgadzam... żaczyna mówić.. ze zdrowy organizm jak wyczówa że dzieję się coś łego to pozbywa się zagrożenia.. plód nie rozwijał się prawidłowoi doszło do naturalnego wydalenia z macicy ... mówi lekarz że to dobrze ma pani zdrowy organizm który umie się bronic i to szybko zareagował... czy chciała by pani się dowiedzieć w 5 miesiącu że pani dziecko ma wodogłowie albo porażenie mózgowe??? było by chore to maleństwo... ciąża była by do podtzrymania ale czy pani tego by chciała???????????????
ja nic się nie odzywam.. lekarz pyta czy wyrażam zgodę na zabieg łyzeczkowania... podpisuję dokument pyta czy chcę teraz czy jutro ja odpowiedziałam teraz położyłam się na łóżku dostałam do żylnie jakiś ogłuszacz.. czułąm się kaj naćpana wszystko mi wirowało lekarz mówił głośno wszystko co robi po kolei każde ukłucie poprzedził słowami były cztery ukłucia w szyjkę macicy.... a ten ogłuszacz to tak abym nie była świadomo co się dzieje za bardzo... słyszę te odgółosy jak by woda ze mnie chlupotała coś mi wyciąga, ale ja jestem bezwładna czuję się jak po narkotykach nie mam śliny nie mam łez....
słyszę.. już po wszystkim proszę wyluzować brzch i w tym momencie jak się wyluzowałam poczułam jak wyciąga ze mnie dużą bańkę bardzo ciepłą i mięką jak balon... czułam jak wyjąłą ją ze mnie chociaż zrobił to bardzo dyskretnie..... KONIEC!!!!
siadam na wózek inwal. pielęgniarka mi pomaga ja jestem jak pijana nie trzymam się na nogach.. wiozą mnie na salę tam widzę moją mamę i tatę... mama zaczyna rozmawiać z lekarzem ja jestm na pół przytomna nie wolno mi wstawać pić a ni jeść... rodzice siedzą przy mnie rozmawiają ze sobą ja się troszę odzywam ale mam suchość potworną w gardle... już nie płaczę nie mam łez... ten środek tak mnie rozluźnił cze jest spoko......
rodzice wychodzą ja już dochodzę do siebie, wieczorem przyjeżdza koleżanka zapłakana bez makijażu... bardzo mi współczuje widzę że jest ze mną całym sercem.. rozmawiamy, przyjezdza mąż, posiedzieli i pojechali... wieczorem dzwoni telefon to moja siostra zanosi się od płaczu.. mówi że dopiero teraz się dowiedziała i słyszę od niej DLACZEGO TY??? DLACZEGO??? rozmawiamy uspokajam ją ja nadal czuję ten "narkotyk w sobie" jestem spokojniejsza od siostry ona cały czas mi płacze do słuchawki... zaczęły mi lecieć łzy....
10.11.2006r (piątek)
przychodzi lekarz z wypisem... wszystko jest dobrze, nie ma powikłań ma pani dobry i silny organizm.. może iść pani do domu... biorę wypis do ręki i czytam:
23 - letnia pacjentka zostałą przyjęta do szpitala z powodu krwawienia z dróg rodnych w 7 tygodniu ciąży. W wyniku przeprowadzonych badań stwierdzono resztki po poronieniu. w dniu 9.11.06r. wykonano zabieg łyżeczkowania jamy macicy, przebieg zabiegu oraz pobyt na oddziale bez powikłań. Wypisana do domu w stanie ogólnym i dobrym...
zaczęłąm ryczeć... przyjechał po mnie tato.... mąz musiał wyjechać na jeden dzień po towar do sklepu.. nie chciał jechać ale go namówiłam...
jestem już w domu od 11 rano i piszę wam to wszystko i jest mi lżej, w domu pochowałam gazety o dzieciach i krem na rozstępy... jestem sama i jest mi z tym dobrze nie chcę teraz żadnych rozmów.. czekam aż mąż wróci z podróży.
Lekarz powiedział aby odczekać 3 miesiące i można się starać o dzidzię.....
... fizycznie nic mi nie jest nic mnie nie boli... ale psychicznie to nie zapomnę tego nigdy - ja już widziała moją fasolkę i jej serduszko
już pwoli dochdzę do siebie..
