Czy są tu dziewczyny, które we wrześniu 2013r. miały na świecie przywitać swoje małe dzieciaczki, ale los pokrzyżował ich plany?? Musze gdzieś się "wygadać", a wiem, że Wy mnie zrozumiecie, ponieważ przeżywacie to samo. No więc tak... 19 stycznia, zrobiłam test zobaczyłam 2 cudowne wymarzone, wyczekane kreseczki, czym prędzej chciałam, żeby "Nasz cud" potwierdził lekarz. W poniedziałek 21 stycznia (w dzień babci) za raz po pracy pobiegłam do lekarza, ponieważ wyprosiłam, żeby mnie przyjął -on potwierdził tą cudowną wiadomość. Dostaliśmy zdjęcie usg, na którym było widać pęcherzyk z tarczką zarodkową, od razu dostałam skierowanie na badania krwi oraz moczu, no i lekarz kazał przyjść za 3-4 tyg. To był najszczęśliwszy dzień w naszym życiu, o dziecko staraliśmy się od 2 lat. Było ciężko, ponieważ choruje na Hashimoto. No i gdy już zaczęłam tracić nadzieje stało się, pomyślałam w końcu będę mamą, a mój mąż cudownym tatą. Nie minął nawet tydzień od wizyty, gdy w niedziele rano (27.01.2013) zaczęło się plamienie. Na początku była to tylko brunatna wydzielina, nie było jej dużo, ale już się zestresowałam, próbowałam się dodzwonić do swojego lekarza, ale w niedziele nie odbierał. Postanowiłam, że poczekam, aż mąż wróci z pracy i od razu pojedziemy do szpitala. Położyłam się i leżałam, po 2 godz. wstałam do toalety, wtedy na bieliźnie zobaczyłam już żywą krew. Od razu udałam się do szpitala, nie czekając już na męża. Po całej biurokracji lekarz w końcu mnie zbadał, zrobił też usg i wtedy SERDUSZKO U MOJEJ DZIDZI JUŻ BIŁO ! Lekarz powiedział, że nie widzi żadnego krwiaka, z dzieckiem też na chwile obecną było w porządku, więc powiedział, że zostawi mnie w szpitalu, ponieważ o każde życie należy walczyć. Po zobaczeniu serduszka, wstąpiła we mnie jakaś taka nowa nadzieja. Od razu podano mi kroplówkę z magnezem i luteinę. Leżałam i czekałam na kolejny cud. Jednak każde wyjście do toalety to był ogromny stres, za każdym razem leciało dużo krwi, również skrzepy. We wtorek nie miałam już nadzieji na to, że z ciążą jest ok. Jednak lekarze kazali czekać, w środę wyprosiłam panią doktor o usg, aby sprawdzić czy moje maleństwo jeszcze żyje. Zgodziła się. Nie było dzieciątka ;( Zostały tylko reszki pęcherzyka. W czwartek przeprowadzono łyżeczkowanie i puszczono do domu. Nie umiem się ogarnąć...Dlaczego musiało się tak skończyć, po tym gdy na usg widziałam już bijące serce mojego dziecka ;( Dziewczyny jak Wy sobie z tym radzicie?? Dla mnie to najgorsze co mogło mnie spotkać-stracić dziecko o które tak długo się staraliśmy...A jeśli na następne znowu przyjdzie mi tyle czekać i też się tak skończy?? Tyle pytań chodzi mi po głowie...
Przepraszam za tak długi i chaotyczny tekst.
_________________  
|