Witam,
dokładnie 3 lata temu natrafiłam na te posty i śledziłam je przez wiele miesięcy codziennie z nadzieją, że ktoś odpisze pozytywnie na pytanie: "czy można zajść w ciąże, gdy mąż jest po chemioterapii i ma wycięte jądro". Brak takiej odpowiedzi tłumaczyłam sobie tym, że może ci szczęśliwi, którym się udało nie odpisują, nie czytają takich forum i zapominają o tych, którzy ciągle czekają. Obiecałam sobie, że jeśli to mnie się uda na pewno odpiszę...i odpisuję

choć muszę na chwilkę przerwać bo mój 2 miesięczny synek właśnie zaczyna płakać...
już jestem. Tak, to prawda-UDAŁO SIĘ! Mój mąż 3 lata temu wykrył u siebie guz na jądrze. potem wszystko potoczyło się szybko: wycięcie jądra wraz z guzem, wynik badań-nowotwór złośłiwy, 2 cykle chemii BEP i ZERO jakichkolwiek informacji czy będziemy kiedyś rodzicami. Po roku czasu mąż poddał się badaniu nasienia-wynik był raczej słaby, plemniki były, ale jak to określił lekarz wielce mało prawdopodobne by doszło do zapłodnienia przy tak małej ich ilości. Ja jednak nie przestawałam wierzyć i powtarzałam sobie, że potrzebny nam jest wyłącznie jeden by stać się rodzicami. po 2 latach od zakończenia chemii mąż planował wybrać się na badanie nasienia po raz kolejny, ale nie pojechał...na teście ciążowym pojawiły się bowiem 2 kreski

bardzo wyraźnie

wiem, że pewnie jakiś lekarz stwierdziłby, że moja historia nie musi być historią wszystkich ludzi z tego formu-różnimy się pewnie rodzajem choroby, długością leczenia, płodnością u kobiety, może wiarą czy umiejętnością modlenia się i ufności czy wieloma innymi parametrami, ale nam się udało, choć żaden lekarz nie był o tym przekonany. Dziś lekarka, do której mąż stale jeździ na kontrolne badania chce wiedzieć wszystko o mojej ciązy i zdrowiu naszego maleństwa-widać jesteśmy rzadkim przypadkiem, a szkoda...a! dodam jeszcze, że synuś jest zdrowy i urodził się bez prawego jąderka

dziś jąderko już zstąpiło na swoje miejsce (bardzo częsta przypadłość u chłopców) a my śmialismy się, że jest całkowicie podobny do tatusia ;p
Życzę Wam wiary i wytrwałości i mam nadzieję, że mój post podniósl na duchu choć jedną z Was... powodzenia!

:):)