Od początku.
Poznaliśmy się jakieś 3 i pół roku temu.Na początku była to znajomość smsowa.Ja miałam wtedy chłopaka, miałam 18 lat, szalałam, imprezowałam i nie myślałam o małżeństwie i dzieciach, ani o dorosłym życiu.Miałam kogoś z kim było mi dobrze, spotykaliśmy sie a do K napisałam z ciekawości, bo moja kumpela z klasy miała jego nr i nie pamiętałam kto to.Zaczęliśmy pisać, bez zobowiązań, co słychać, jak minął dzień itp.K wiedział, ze kogoś mam i nie chciał niczego poza znajomością sms.Nigdy nawet nie rozmawialiśmy przez telefon, bo ja się bałam, sama nie wiem czego.Wiedziałam, ze K mieszka na drugim końcu Polski i to sie nie udałoby nawet gdybym chciała.Ale on zaczął wydzwaniać, pisać o spotkaniu.Przestraszyłam się.Nie odpisywałam, połączenia odrzucałam, w święta nie odpisałam nawet na życzenia.Nie poddał się.Walczył do moich urodzin w lutym.Codziennie był sms.I wtedy mój ówczesny chłopak mnie rzucił.Trochę się podłamałam i wtedy napisałam do K jednego smsa, który chyba zadecydował o moim dalszym życiu: "jak chcesz to zadzwoń".Zadzwonił.Rozmawialiśmy prawie 40 minut.Po rozmowie dostałam smsa "zakochałem się w Tobie".Pomyślałam:tak nie można przecież.Codzienne telefony po 40-50 minut rozmów, 500 smsów dziennie i ta myśl, ze coś czuje do niego, chociaż go na oczy nie widziałam.Wymieniliśmy się zdjęciami.Spodobaliśmy się sobie.Wszystko było ok, aż on znów zaproponował spotkanie.
Uległam.Przyjechał do mnie 700 km obcy facet, którego pierwszy raz na oczy widziałam.Miał u mnie spędzić weekend.W domu powiedziałam, ze poznaliśmy się na imprezie jakiś czas temu, bo jego siostra mieszka kilka kilometrów ode mnie(to akurat prawda).Spotkaliśmy się na dworcu w Katowicach, pod pamiętnym dla nas zegarem.Pierwsze co to pocałunek.Jakbyśmy byli parą od długiego czasu.Całkowicie naturalnie.Potem kilka godzin przegadaliśmy w kawiarence pijąc kawy.Później wszystko potoczyło się szybko.Wspólny weekend i byliśmy totalnie zakochani w sobie.W dniu jego wyjazdu płakałam jak dziecko.Nie wiedziałam czy go jeszcze zobaczę.Obiecał, ze nie opuści mnie do śmierci.Pojechał.
Jednak pisał, dzwonił i zaprosił mnie do siebie.To był maj, miałam weekend majowy w szkole i pojechałam.Poznałam rodzinę, zostałam zaakceptowana, chociaż jestem od niego o 8 lat młodsza, byłam wtedy dzieciakiem, a nie kobietą.Byliśmy wtedy ze sobą już ponad 3 miesiące.Wstyd przyznać, ale w wieku 19 lat byłam dziewicą.I wiedziałam, ze z nim "to" zrobię.Tak też się stało.Nie żałowałam tego.Byłam w nim zakochana bez pamięci.Wróciłam do domu, potem miesiąc wspólnych wakacji w Juracie.Było cudownie.Ale po powrocie coś zaczęło się psuć.To był rok 2006.Wrzesień, październik, listopad, K nie przyjeżdżał, ciągle coś mu wypadało...Ja nie zrezygnowałam z zabawy.Szalałam na dyskotekach i wtedy poznałam jego.Miał tak samo na imię.Omotał mnie.Był blisko, a ja potrzebowałam ciepła.I stało się.Zdradziłam K.Napisałam mu to smsem.Byłam podła, bo chciałam z nim zerwać dla tamtego.K był w depresji.Dzień później siedział w pociągu do mnie.Tylko z portfelem.Nie miał jedzenia, rzeczy na przebranie.Tylko on.Nieogolony, wyglądał jakby postarzał się o 10 lat.Jak go zobaczyłam na dworcu to sie popłakałam.Tak bardzo chciałam, żeby mnie przytulił.Ale on tylko patrzył na mnie ze łzami w oczach.Płakaliśmy oboje w parku obok pkp.Od tamtej pory to był "nasz" park.Rozmawialiśmy wtedy kilka godzin.Nie zostawił mnie.Dał mi szansę, choć widziałam jak cierpi.Wrócił, byłam znów zakochana na zabój.Obiecałam, ze nigdy więcej tego nie zrobię.
Przyjechał na wigilię.Wtedy powiedział, ze mi wybacza.Byłam szczęśliwa.
Potem była decyzja o dziecku.Nie obserwowałam się.Po prostu kochaliśmy się bez zabezpieczenia.Bez skutku.Łapaliśmy dołki, ze nic nie wychodzi.Ale między nami było dobrze.W styczniu 2007 studniówka, byłam dumna, że go mam, po maturze wyjechałam do niego na całe 2 miesiące.To były chyba najlepsze chwile naszego związku.Kochaliśmy się jak szaleni, miłość dosłownie od nas biła tak, że ludzie byli zaskoczeni, że K sie tak zakochał.A ja promieniałam, że wybrał mnie.
Po powrocie cierpiałam, ze jesteśmy osobno, ale K obiecał, ze się postara o coś dla nas, żebyśmy zostali razem u niego.We wrześniu 2007 jego siostra wychodziła za mąż, wtedy feralnie złamałam nogę i nie mogliśmy sie spotykać do stycznia 2008.Wtedy byliśmy zaproszeni na wesele w moich stronach.K oczywiście przyjechał poznać reszte mojej rodziny.Bawiliśmy się super.W każdym razie ja tak myślałam.Nie podejrzewałam niczego.Gdyby nie głupia bransoletka mojej kuzynki, którą K zabrał przypadkiem nic by się nie wydarzyło.Poprosił mnie o nr tel do mojej cioci, która jest mamą od właścicielki tej bransoletki.To był koniec lutego.Podałam, bo wiedziałam, ze tej dziewczynie zależy na tej bransoletce.To był mój błąd.
W kwietniu lecieliśmy razem do Niemczech na ślub i chrzest do brata K.I wtedy wybuchła bomba.K spał, a mi zniknął gdzieś po pierwszym dniu telefon.Postanowiłam wziąć jego i zadzwonić na mój.Ale tam był mms.Otworzyłam go i straciłam oddech.Poczułam, ze dosłownie krew mi spływa do nóg.Zrobiło mi się słabo.To było zdjęcie mojej cioci.Nagie zdjęcie.Jej nr telefonu, jej salon i ona.Kiedy odetchnęłam, spojrzałam do skrzynki odbiorczej.Było jeszcze kilka równie erotycznych zdjęć i mnóstwo smsów.Wszystkie były jednoznaczne.Ona pisała do niego kochanie, on do niej myszko, tak jak do mnie...Nie wiem jak to zrobiłam, ale wytrzymałam jeszcze 3 długie dni.Nie chciałam robić afery w dniach ważnych dla innych ludzi.Robiłam dobrą minę do złej gry.Po powrocie do domu do jego domu, udawałam, ze jest ok.Aż wieczorem, kiedy weszłam po cichu do jego pokoju, on rozmawiał z nią przez telefon.Położyłam się obok niego i zapytałam co to ma znaczyć.Była wielka kłótnia.Nie płakałam.Byłam zła na cały świat.On uznał, ze zawsze chciał, żeby leciała na niego jakaś "mamusia".Kiedy ja przeniosłam się do salonu, on z nią rozmawiał, pisał, do późnego wieczora.W końcu zasnął.Wzięłam jego telefon i o północy zadzwoniłam do niej z jego telefonu.Wygarnęłam jej wszystko, a ona powiedziała "nieładnie czytać cudze smsy".Wyzwałam ja od najgorszych i się rozłączyłam.Znienawidziłam tą kobietę do końca życia.Ma męża od 20 lat, który ma guza mózgu, oraz trójkę dzieci.Chciałam się zabić.Wyszłam z jego domu i szłam przed siebie.Nawet nie spojrzał gdzie idę.Było mu to na rękę.Żebym zniknęła na zawsze.Szłam nad morze.Wchodziłam do wody i wracałam.Nie miałam odwagi.Wróciłam do domu.Napisałam długi list do jego mamy, która wciąż była w Niemczech.Wytłumaczyłam co kiedyś zrobiłam ja i co zrobił teraz on.Potem wyjechałam.Nawet mnie nie odprowadził.Powiedział, że to koniec, bo ona chodzi dla niego do kosmetyczki, bo daje mu to, czego ja nie chce mu dać(czyt.te zdjęcia np).Nie mogłam się z tym pogodzić.
Wróciłam do domu.Wydzwaniałam do niej, pisałam.Napisała mi jednego smsa "on kocha mnie, a ja jego.daj nam spokój".
ten sms mnie zabił.Do K nie pisałam.Ale po tym napisałam.Wtedy opadły mu klapki z oczu.Zaklinał się, że to było chwilowe, ze nie wie co mu odbiło.Obiecał i przysiągł, ze z nią skończy.Wtedy spóźniał mi się okres.Test pokazywał jedna kreskę, a temperatura wskazywała na ciążę (20 dni podwyższonej temperatury).Kiedy juz byłam pełna nadziei, dostałam okres.Bardzo silne krwawienie, ze strasznym bólem brzucha.Nie wiem do dziś czy to była ciąża.
To nas znów zbliżyło do siebie.Ustaliliśmy, że przyjadę do niego w lecie do pracy do ośrodka, w którym on co roku pracuje.Ale w weekend majowy ona wyjechała gdzieś z córką, na 5 dni, a K mnie unikał.Wyłączał telefon wieczorami, stał się wredny i mnie znów ranił.Powiedział, ze jest u szefa na łódce, szef go tego dnia na oczy nie widział.Nikt nie wiedział gdzie jest.Jednak uspokoił moje podejrzenia zapewnieniami, że tylko mnie kocha.
Pojechałam w połowie czerwca tego roku.Było dobrze, potem było źle.On pisał wieczorami mnóstwo smsów do obcych dziewczyn, leżąc ze mną w łóżku.Kochałam go i znów wybaczałam.Wiedziałam, że z moja ciocią nie pisze, bo kilka razy sprawdziłam jego tel.Pod koniec sierpnia znów było źle.Tak źle, ze pojechałam do domu w wielkiej kłótni.Znowu z płaczem wsiadłam do pociągu.Pożegnałam się z morzem, z ludźmi, którzy byli dla mnie prawie rodziną.I pożegnałam się z nim.Uznał, ze woli być sam.
Ale znów dużo pisaliśmy, dzwoniliśmy do siebie.I chcieliśmy do siebie wrócić.Ale zrobiłam coś, co nie da mi spokoju do końca życia chyba.
Kupiłam drugi nr telefonu.W lecie K zgubił telefon.Wiedziałam, ze pani Z (moja ciocia) nie ma jego nowego nru.Podałam się za niego i napisałam do niej.Nawet nie sprawdziła czy to rzeczywiście on.Pisałyśmy cały dzień.Że tęskniła, że chciałaby go zobaczyć, że brakuje jej jego smsów i rozmów, gotowało się we mnie.Aż w końcu napisała smsa, który rozdarł mi serce: "a klaudia wie, ze się spotkaliśmy w maju?".To było ponad moje siły.Wypytałam szczegóły.Spędzili ze sobą niby jedną noc.Nie pożegnał się z nią, ona tęskniła i tęskni za jego dotykiem.Zrobiło mi się niedobrze na myśl, że potem on kochał się ze mną.Napisałam do niego, potem zadzwoniłam.Wyparł się.Przysięgał, że to nieprawda.Napisałam jej kim jestem.Wyłączyła telefon.Dzwonił, prosił, tłumaczył, że on jej od wesela na oczy nie widział.Ja jednak nie potrafiłam w to uwierzyć.Ale dałam temu spokój.Do dziś nie wiem i pewnie sie nie dowiem prawdy.
Potem była kwestia auta.2 miesiące szukałam czegoś małego dla mnie.Z K uznaliśmy, że nie jesteśmy ze sobą do dnia spotkania, które miało być 15 listopada.A on przez 4 dni wyżywał się na mnie, wyzywał mnie, ranił mnie jak nigdy.Pił 4 dni.Potem przepraszał.Wtedy ja kupiłam auto.Tico.Byłam zadowolona, że się udało.On się wściekł, że nie zaczekałam na niego.Że taką decyzję podjęłam bez niego.A przecież nie byliśmy ze sobą.Cały czas miał pretensje o auto, o to, ze kogoś mam, że kocham auto.W tym czasie ja leczyłam się hormonami, bo chciałam się postarać o dziecko, jeśli byśmy się dogadali.Ale niestety.Napisał, ze mnie nie chce, bo nie chce się ze mną dłużej męczyć.Powiedziałam "dość".Dzięki temu forum i dziewczynom z "bocianiego" wątku.Nie chce być tak dłużej traktowana.Jestem tylko człowiekiem, który potrzebuje miłości.
Umówiliśmy się na 22 listopada.By się rozstać jak ludzie.Porozmawiać co było dobrze, co źle, wyciągnąć wnioski na przyszłość.Spotkanie już niedługo.W sobotę.Nie wiem jak się zachować.Boję się, że ulegnę.Że spędzimy noc ze sobą.I znów będę cierpieć.2 lata i 9 miesięcy związku na odległość.
Co robić?
Jak sobie poradzić?
Jak wyplątać się z tego toksycznego związku?
ps.gratulacje dla tych, które to przeczytały
