w zasadzie to piszę tylko po to żeby się wyżalić więc nie musicie na to nic odpowiadać. Chodzi o męża oczywiście. Ja już nie umiem z nim rozmawiać. W zasadzie to chyba rozmowy nigdy nam nie wychodziły. Zawsze kończyły się kłótniami, później próbowaliśmy się dogadać przez gg lub sms i dopiero na końcu znów rozmową w cztery oczy. I tak naprawdę to chyba nigdy naszych różnic nie staraliśmy się zatrzeć raczej odkładaliśmy drażliwe tematy. I teraz to wychodzi.
Ja już dawno powiedziałam mężowi że nie chcę mieszkać w mieście. A ponieważ dostałam działkę od babci to logicznie taniej nam wyjdzie budowa domu niż kupno mieszkania. Od zawsze o tym wiedzieliśmy. Z kredytem czekaliśmy tylko aż mąż dostanie umowę na stałe. No i dostał. I co? On nie chce brać kredytu. On się boi. On się nie chce zadłużać na kolejne 30-40 lat żeby go spłacać.
Rozumiem. Tylko jest jeden problem. Gdzie w takim razie będziemy mieszkać? Teraz mieszkamy w mieszkaniu taty który na trochę przeniósł się do mamy (są po rozwodzie), ale wiadomo że zrobili to tylko dlatego żebyśmy nie musieli tracić kasy na wynajem i dzięki temu mogli wziąć kredyt i wybudować jak najszybciej dom. To było wiadome od początku że to jest wyjście tymczasowe i im szybciej się pobudujemy tym lepiej. Także tak czy inaczej na dłuższą metę w tym mieszkaniu nie zostaniemy. Mój mąż z moją mamą mieszkać nie zechce (zresztą ja też bym już nie mogła zwłaszcza jakby mój mąż i mama byli pod jednym dachem), tak samo jak po pierwszych poślubnych doświadczeniach ze swoją teściową też nie zamieszkam.
Ja naprawdę rozumiem że gdybyśmy mieli bardzo ciężką sytuację finansową i nie mielibyśmy możliwości podjęcia kredytu czy jego spłaty to sytuacja wyglądałaby inaczej, ale tak nie jest. Wiem że sobie jakoś poradzimy, a jak nie to zawsze rodzice nam jakoś pomogą. Poza tym działka jest spora i już wymyśliłam że oddam część działki pod hipotekę żeby kredyt dostać i jak nie będę w stanie spłacać to niech bank sobie część działki zajmie i już, a częsci z domem nikt mi nie ruszy.
Poza tym naprawdę tyle ludzi młodych bierze teraz kredyty. Wiadomo że jakoś trzeba zacząć żyć na swoim. Gdyby tak nie było wszyscy byśmy u rodziców na garnuszku do końca życia byli.
I tu jeszcze się jedna sprawa rozchodzi. Mianowicie że oczywiście w przyszłości jak nasi rodzice przejdą na emeryturę to trzeba będzie im jakoś pomóc jak samo nie dadzą sobie finansowo rady zz tej nędzy którą przyznaje państwo. Tak już jest w przypadku mojej teściowej. Co prawda na razie problemu nie ma bo ma dodatkową pracę, ale jeśli ją straci lub już nie będzie mogła pracować to z samej emerytury nie wyżyje. I ja sobie zdaję sprawę że trzeba będzie jej jakoś pomóc. Ale czy to jest powód dla którego ja mam nie budować domu o którym marzę od lat? Czy jeśli za 5-10 czy 15 lat moja teściowa zostanie na samej emeryturze to znaczy że ja na dzień dzisiejszy mam nie mieć gdzie mieszkać żeby oszczędzać pieniądze na jej przyszłe utrzymanie? I znów wychodzi na to że jeśli kazdy by tak myślał to wszyscy byśmy do końca życia żyli z rodzicami pod jednym dachem. Ja nie mówię oczywiście że nie pomożemy teściowej czy moim rodzicom jak będzie taka potrzeba. Ale też zdaję sobie sprawę że przez zaciągnięty kredyt mogę nie mieć później takiej możliwości. I co robić? Już sama nie wiem.... Jak już powiedziałam ja u teściowej nie zamieszkam. Mój mąż nie zamieszka u mojej mamy. Tu gdzie mieszkamy teraz to tylko wyjście tymczasowe. Jak na to tak patrzę to zostaje mi ewentualnie rozwód i niech każde do swojej mamusi wraca...
Poza tym co mnie jeszcze wkurza...
jakbyśmy zamieszkali w tym domu (nasza działka jest oddalona od warszawy o 40 km) to oczywiście chciałabym dziecko posłać do szkoły w pobliskim miasteczku. My nadal pracowalibyśmy w warszawie, ale mały przynajmniej nie miał by tak daleko do szkoły. Wiadomo że później zaczynają się wyjścia do kolegów, czy pójście do nich po szkole czy siedzenie u nich do wieczora, czy w przypadku choroby to trzeba do kolegi zajrzeć po zeszyty itd. i dlatego chcę żeby mały miał do kolegów jak najbliżej - czyli jakieś 10 min samochodem od domu a nie 50 minut w razie gdyby chodził do szkoły w warszawie. Co na to mój mąż? Nie, on się nie zgadza, bo w takiej szkole to same wiochmeny się uczą i on nie będzie dziecka do takiej szkoły posyłał. Mały ma chodzić do szkoły w warszawie. Wielki miastowy pan się znalazł

Moi rodzice też nie pochodzą z warszawy. czy to znaczy ze są wiochmenami? a poza tym w warszawskich szkołach wcale nie jest lepiej. ze tak brzydko powiem chamstwo i buractwo wszedzie jest. a w malej szkole gdzie jest mniej uczniow to i jakas lepsza atmosfera moze byc. przynajmniej tak mi sie wydaje.
No i najlepszy tekst mojego meza to swojej mamy: to jak ci praca nie pasuje to ją żuć. my ci będziemy płacić za opiekę nam małym jak żona (czyli ja) wróci do pracy
mam ochotę w ogóle pozostawić to bez komentarza ale nie umiem. Po pierwsze takich ofert się nie składa bez porozumienia z drugą połową (czyli ze mna). Chociaż fakt że później mi się tłumaczył że to było niezobowiązująco powiedziane. Ale mojej teściowej pomysł się spodobał. Nie rozumiem tylko jak można brać pieniądze za opiekę nad własnym wnukiem. Jak juz pisałam jak będzie trzeba finansowo w ten czy inny sposób pomóc to przecież pomożemy, ale żeby np. celowo rzucać pracę i żyć z opieki nad wnukiem? nie wiem, może się mylę ale to nielogiczne. Nawet moja mama była zdziwiona - a właściwie to się śmiała z tak idiotycznego pomysłu.
Ja też bym w życiu nie brała kasy za opiekę nad wnukami. Tzn już wyjaśniam o co mi chodzi: gdybym miała pracę i emeryturę i jeszcze czas żeby siedzieć z wnukiem to oczywiście bym nie brała. W takiej sytuacji jest własnie moja tesciowa. A ona doskonale wie ze chcemy miec dom. tzn wie ze ja chce miec dom. Nie wiem, moze to bylo celowe zagranie zeby synek mogl wrocic do mamusi i nie wyprowadzac sie gdzies na wies. Tymczasem opieka nad wnukiem to powinna być taka "niezobowiązująca" pomoc. Tak jak np mój mąż niezobowiązująco pomaga mamie: wozi ją na zakupy, do siostry i od siostry ją przywozi, pomaga jej przy cięższych porządkach jakie trzeba w domu u niej zrobić.
A może on też powinien od niej za to ciągnąć kasę? Nie, oczywiście że nie. Bo przecież ona go wychowywała więc on się jej teraz odwdzięcza. Logiczne. Przeciez wiadomo ze gdyby sobie nie radzila to bysmy jej pomogli tak czy inaczej. A jesli sobie radzi, i wie ze my mamy przed soba duze wydatki to powinna chyba dzieciom umozliwic jakis latwieszy start w nowe zycie. Tak przynajmniej mi się wydaje...
Tylko tak sobie myślę że biorąc tok rozumowania mojego męża to w ogóle ludzie nie powinni zakładać rodzin, no bo przecież musimy pamiętać że ma nas być stać jeszcze na utrzymanie rodziców na starość, a mając rodzinę i dzieci - no to w końcu kosztuje - możemy sobie nie dać później finansowo rady.
Naprawdę czasem się zastanawiam jak myśmy oboje ze sobą tyle wytrzymali. To już będzie 8 lat. W tym rok po ślubie. Ale zawsze były między nami takie różnice nie do pogodzenia, że zastanawiam się jak na tym zbudujemy małżeństwo. Już w ogóle przestaję widzieć na to jakąś szansę. Mam wrażenie że z każdą chwilą coraz więcej nas dzieli niż łączy. Najgorsze jest to że do takie kłótnie i takie wnioski przychodzą teraz kiedy jestem w ciąży.
No dobra. Wyżaliłam się i pragnę tu na forum solennie obiecać, że moim dzieciom nie będę przeszkadzać w ułożeniu sobie zycia. Jak trzeba będzie to pójdę do domu starców żeby nie być dla nich ciężarem - jeśli faktycznie już sama nie będę dawała sobie rady finansowo i zdrowotnie.