Hej dziewczyny, czytam te wasz posty i tez postanowilam opisac moj przypadek.
Przy pierwszym porodzie, tzn po nie wiedzialam nawet co to depresja. Mieszkalismy wtedy z moimi rodziacami, nie doczulam zadnej samotnosci, ale nie bylo mi latwo tylko ze wzgledów zdrowotnych, po tygodniu od porodu doastalam zapalenia piersi, krew potwornie z sutkwow leciala, piersi byly jak ogien, ja mialam ponad 40 goraczki,ale jak tylko goraczka spadla bylo ok,ale zadnej depresji nie mialam,no moze przez dwaa dni poplakalam ale to dlatego ze sie zle czulam. Nie mialam wtedy sily nawet wstac, ale przetrwalam to karmienie i karmilam piersia,nie chcialam odstwic malej.
Natomiast teraz nie spodziewalam sie ze dostane depresji. Miesiac przed porodem przeprowadzilismy sie do naszego nowego domu, zaczelismy go budowac jak zaszlam w ciaze z sandra, trzy lata nam to zajelo ale chcielismy mieszkac w gotowym domu, umeblowanym, i tak sie tez stalo. takze ta przeprowadzka i niedlugo potem porod, zmiana otoczenia, inni sasiedzi i wogole doprowadzily do depresji. zaczela sie po powrocie do domu. Bylam sama, moi rodzice nie mieli jak mnie odwiedzic,oboje pracuja, męza nie ma czesto, ammy firme transportowa tazke czasem go po dwa dni nie ma ja ma pilny wyjazd, tak poza tym co trzeci dzien wyjezdza na 24 godz, pozniej odsypia. Takze z niego za wielkiego pozytku tez nie mialam. Duzy dom, duzo sprzatania, dwojka dzieci, pranie,gotowanie. Nie mialam sily na nic. Maż staral sie jak mogl. Urodzilam 12 stycznia, dni krotkie, szybko ciemno sie robilo, i depresja dopadala mnie wlasnie wtedy ja sie sciemnialo, robilo sie ponuro a najgorsze jak bylam sama,ciosza w domu. Plakalam wtedy z byle powodu, mialam dosyc wszystkiego , nie chcialam nikogo widziec, zadnych odwiedzin. Nie chcialam wychodzic z domu. jak tylko maz nie musial wyjezdzac chcialam zeby caly czas byl ze mna, zeby mnie nie zostawial wogole samej, wtedy bylo lepiej ale nie do konca. Barkowalo mi mojej przyjaciolki, mieszka naprzeciw moich rodzicow, zawsze razem bylysmy, widzialysmy sie codziennie. mamy dzieci w jednakowym wieku. szyon jest mlodszy o 10 dni od mojej Sandry a Kacper o 5 tygodni mlodzszy od Nikoli. Super jest miec kogos takiego jak ona. tak wiec jak ja urodzilam ona tez byla juz pod koniec ciazy, w miare mozliwosci przyjzedzala do mnie jak tylko mogla,pisala smsy (nie ma kompea niestety), ale jak jej maluszek sie urodzil to wiadomo ze nie iala tyle czasu. Doszlam do siebie po ok 5 tygodniach jak zaczelam wychodzic z domu, najpierw sama do miasta na zakupy, potem do mamy pojechala porozmawiac, tak zeby ochlonac od dzieci. sandra zaczela jezdzic na noc do tesciow i do moich, tak wiec moglam troche odetchnac. Juz myslalam o wizycie u lekarza ale jakos poradzilam sobie bez niego. Pozniej (odpukac) nie wracaly mi takie nastroje, jest juz ok, teraz czasem to mam zlosc do siebie albo na Sandre, ze nie moge czegos spokojnie zrobic.
Bylismy z mezem w Niemczech na zakupach, kiedys czesto jezdzilam (mamy 45 km do Cotbus, tam jest mnostwo centrow handlowych) takze poczulam to co wczesniej, taka wewnetrzna radosc. zaczelam sie usmiechac, zapraszac wkoncu rodzine w odwiedziny.
Takze wiem, ze mozna wyjsc z tego.
tzrymam za was kciuki dziewczyny.
_________________ 
|