Witam Was.. Jak większość piszących tutaj w tym dziale mam problem ze sobą, ze swoim narzeczonym, ze związkiem. I jak większość piszę to żeby usłyszeć postronne opinie, bo sama jestem juz tak zagubiona, mam mętlik w głowie i nie wiem co dalej, nie wiem nawet na ile moja sytuacja jest poważna...
Zacznę od samego początku, ogólnie.. Poznaliśmy się 2 lata temu, Oskar pojawił się bardzo szybko.. moze za szybko. Ale nie był "wpadką"... Od początku wydawało mi się że R. jest człowiekiem przy którym chcę być na zawsze, przy którym będzie bezpiecznie i kolorowo, miałam wrażenie ze znam go od zawsze... i on też tak mówił.. Wszystko układało się w sumie bardzo dobrze, nie licząc małych epizodów.. Chodziło przeważnie o alkohol. Bardzo długo nie mógł dostosowac się do mojej jednej zasady - nie piję ja i nikt mi bliski. Oczywiście od każdej reguły są wyjątki, mi chodziło o to zeby bez powodu nie pił dużych ilości. I dla postronnego obserwatora mógł wydawać się swięty, nie licząc 3 dniowej ucieczki w 3 m-cu mojej ciązy, kilku powrotów z pracy.. mimo że przed wyjściem "obiecywał"... No i zdarzenia z przedostatniej soboty, kiedy R. poprosił o 2 piwa na noc, bo z racji przyzwyczajenia do nocnej zmiany w pracy, on nie może spać i siedzi aż do rana. Zgodziłam się.. R. poszedł i kupił...tylko ze 4. Prosiłam - tylko pij powoli, nie upij się, niech ci starczy na całą noc... "Dobrze, obiecuje". Do godziny 22 nie było juz 3, zostało jedno. R. już podchmielony prosi - "pójdę po jeszcze jedno, przeciez cała noc przede mną, ty nie wiesz jak to jest tak siedziec"...
Na początku nie chciałam się zgodzić, potem uległam... zbajerował mnie "no jak nie to nie, przeciez wiesz ze nie robię niczego wbrew tobie...".. Poszedł do sklepu, Oskar się obudził więc nie widziałam jak wrócił, bo zasnęłam z dzieckiem. Potem o 1 w nocy słysze hałasy - drzwi się otwierają, R. wychodzi po cichu... Jak wrócił, wstałam i licze... 1, 2, 3,...
9. A miało byc 5 piw i to z wielką biedą... I tak jest właściwie ciągle..
Dopiero dzisiaj widzę że on mnie cały czas okłamuje, drobne kłamstwa na które w sumie nie zwraca się uwagi... Myślę i myślę nad naszym związkiem i jestem coraz bardziej załamana...no i jak zwykle.. ciche dni, kwiatki, przepraszam i jest "dobrze".. bo jak ma byc...

R. się stara byc dobrym, interesuje się dzieckiem i mną... aż do następnego razu.
Ja pochodzę z takiej rodziny, że dokładnie wiem co może zrobić alkohol, ile szkody, ile miłości i bliskości zostaje nim zastąpione. Może i w pewnym momencie ta "smycz" stała się za krótka, więc ja wydłużyłam. Kupowałam R. piwo czasami nawet codziennie po kilka, nie zabraniałam wypić jednego czy dwóch "na wychodnym".
No i wydawało mi się że sytuacja została opanowana, że znalazłam złoty środek..jednak tak nie było.. myślałam ze jak daję palec to tego palca się pozbędę a nie całej ręki...
Mój R. ostatnio pracuje tylko w nocy od 22-6, a na górę wprowadzili się beznadziejni ludzie. Co to ma do rzeczy? Juz tłumaczę...
Ja powinnam leczyć się na nerwicę lękową (bardzo zaawansowaną). Mam też fobię (tak po ostatniej sutuacji jestem pewna zę kwalifikuję się na fobię) na... wymioty i wszystko co z tym związane. Nie ważne czy u mnie czy u kogo innego. 3 dni temu, nie wiem z jakiej przyczyny, znienawidzony sąsiad z góry (znienawidzony z wielu innych powodów które opisuje w dziale "Wszyscy o wszystkim>głośni sąsiedzi") bardzo, bardzo głośno się pochorował w łazience.... Nie trudno wyobrazić sobie co się ze mną działo, tym bardziej że mieszkamy w takim bloku, ze właściwie czułam się jak by on był w mojej łazience... atak paniki, ja sama z dzieckiem, które zaczeło się budzić od tych odgłosów, nie wiedziałam kim się zając sobą, czy Oskarem...nie będę opisywać bo nie chce tego sobie przypominac, a w sumie i tak się nie da opisac jak to wyglądało, wielu czynności nie pamiętam... Dla mnie to była trauma, od tamtej pory wieczorem zatyczki do uszu mam przygotowane na wierzchu, żeby szybko zatkać sobie uszy, nawet w nich śpię, bo jak tylko słyszę jakiś odgłos na górze, to mi serce zaczyna walic i po prostu się boję. Jak myślę o tych ludziach to czuję wstręt. Nienawidzę ich z całego serca, przez nich moja nerwica bardzo się nasiliła.. oni fundują mi dokładnie to czego ja się boję - alkohol, imprezy, hałasy przez cały dzień i do późnego wieczora, wymioty... bardzo możliwe ze przesadzam, dlatego jeszcze tam nie byłam i nie pisałam zadnej skargi, nic... bo mam nerwicę i chyba nie potrafię okreslić tej sytuacji obiektywnie...
Ale wracając do tematu - od soboty chodzę rozbita.. walentynki zmarnowane, niedziela zmarnowana.. płaczę, nie moge się skupić, jestem po prostu smutna..Jedyna rzecza której pragne najbardziej na świecie to to, aby nie byc sama, zeby R. nie szedł do pracy, bo nie musiał wcale. Zrobił mi nadzieje, że jednak sie uda i zostanie tej nocy w domu, a potem to odwołał. Zaznaczam ze wcale nie musiał.. No i znowu pusciły mi nerwy i sie popłakałam. No to R. podchodzi do mnie i pyta co sie dzieje.. ja mu zacznam tłumaczyć, on mi przerywa i z krzykiem do mnie ze on juz tez nie wtrzymuje, ze wprowadzam grobowa atmosfere do domu, ze on sie zle czuje.. kilka razy prosze go aby nie krzyczał, a on ze bedzie krzyczał.. zamknelam sie w sobie, jeszcze bardziej rozpłakałam i nie potrafiłam juz mówic co czuje, choc bardzo chcialam. Poszedł do pracy i nie wrócił rano, pewnie znowu pije...nie odpisuje na sms, nie odbiera... tak jak zawsze robił w takich sytuacjach. Dzwoniłam raz, więcej ni ema sensu, bo wyłączy telefon i tyle z tego będzie. Wiec siedze i mysle a to co wymysliłam wcale nie jest wesołe...Chyba bym wolała miec jasno okresloną sytuacje w zyciu, wolała bym zeby robił cos co by mi jasno powiedzialo = jest zle albo dobrze... a on tak balansuje na granicy mojej wytrzymałosci i juz nie wiem czy to ja jestem chora, przesadzam, czy on.
Bo pozornie przejął się chłopak sytuacją, tylko ze ze strony tego ze przez to ze ja mam mega doła on też i ze ma tego dosyc..
R. zawsze ma podane pod nos, uprane, ugotowane, poukładane, posprzatane, jak mu przyjdzie godzine zostac z dzieckiem to jest tragedia, bo dziecko marudzi.. a co ma robic jak mu sie nudzi bo tata siedzi i gra? Tak, R. po powrocie z pracy najpierw śpi ( w tym czasie ja robię wszystko zeby było w domu chicho ale jednocześnie ugotowane, uprane, posprzątane i dziecko zabawione i nakarmione i wyspane), potem gra i idzie do pracy.. oczywiscie wstaje, wezmie sobie jedzenie, ale talerza nie umyje mimo ze skonczyłam zmywac 5 minut temu... Kiedy sprzątam tez nie zapyta czy mi pomóc, tylko gra. Z wielkim zaangażowaniem i uznaniem za to potem mówi ze jest czysto... Ale dziecka tez z wielką biedą przypilnuje jak ja sie w tej chemii babram, najczęsciej włoży go do kojca, zeby mi nie przeszkadzał i Oskar tak stoi i marudzi.. dopiero jak sie rozwyje albo ja mu awanturę zrobie o to, to go bierze na ręce, nosi i powtarza" No co ci jest, do cholery jasnej, co ci jest"....:/
I on uważa ze skoro tak się poświęca i pracuje i to jeszcze do tego na noc (ja nie chciałam sam tak zdecydował) to ma prawo do najświętszego spokoju i nicnierobienia. Problem jest jak poproszę o wyjście do sklepu, bo lista za długa, czy o wyniesienie śmieci, bo się 3 worki pełne nazbierały...
Problemem jest też to ze R. stwarza pozory. Jak ma dobre dni, to jest usmiechnięty, opowiada jak to jego kolega nie wie jaki rozmiar pieluchy nosi jego dziecko, stawia się przede mną w dobrym świetle...a ja mu wierze i ciesze sie jak głupia kwoka, ze taki dobry facet mi się trafił, co to sie dzieckiem interesuje, martwi się ze nie mam się w co ubrać, nie pije za dużo, nie zdradza... za to kłamie w żywe oczy choc zawsze zostaje przyłapany, chwali się, jest egoistą i od czasu do czasu wychodzi z niego parszywy drań i męski szowinista. Zarzuca mi że nie łykam psychotropów które mam zapisane, bo chce karmić dziecko...
Dziewczyny, czy to normalne? Ja wiem ze sa gorsze problemy, gorsi faceci.. ale ja juz nie mam sił.. Ile mozna życ z kims na kogo myslisz ze mozesz liczyć, ufać mu, a okazuje się zupełnie odwrotnie. Ile miesięcy wytrzymać mozna bez poczucia bezpieczeństwa, bez komfortu i własnego miejsca na ziemi... Ile mozna oszukiwać samego siebie ze jest dobrze? CO mam zmienic, co zrobic?
Własnie R. odpisał... "Wracam. Zaraz"... czyli jeszcze ze 3 godziny poczekam bo zawsze tak było..
Sorry za takie wypracowanie, jeśli jednak ktoś to przeczyta to będzie mi bardzo miło
edit:
dodam , że ja oprócz R. nie mam nikogo, żadnej koleżanki, mój tata mieszka 120 km ode mnie.. jestem wiec sama zdana na łaske i niełaske R.
A on potrafi wyjść tak jak wczoraj i zostawic mnie i dziecko sama, bez kromki chleba nawet i mozliwosci normalnego wyjscia do sklepu. Zdarzyło sie tak ze 2 dni prawie sama byłam bez pieniedzy, jedzenia no i bez R...
On nie mysli o nas, kiedy ma czegos dosc to widzi tylko swój nos... tylko dlaczego ja tak nie moge?