Ostrzegam będzie długo...
Nie wiem czemu ale cały czas mówiłam, że jak skończę 37tc to niech się dzieje co chce, ciągle miałam wrażenie że nie dotrwam dłużej, nie wiem czemu....
No ale 37tc skończyłam, później weekend, zaczęłam od poniedziałku oragniać chałupę (czyżby syndrom wicia gniazda?) i czułam że nie zdążę wszystkiego....środa zbliżała się nieubłagalnie a ja miałam się wtedy zgłosić do szpitala...ale ale przyszedł wtorek....rano wstaję i coś czuję że coś nie jest tak....patrzę a tam galaretka....oho sobie myślę czop mi pewnie odchodzi....mówię do Krzyśka że czop mi odchodzi a ten i co teraz, mówię nic mogę urodzić za godzinę a mogę urodzić za 2 tygodnie nie ma reguły, ale żeby był pod telefonem....
Nic się nie działo dzień przeleciał....oczywiście jak pomyślałam sobie o środzie to serce pękało, bo wiedziałam że Igorka muszę zostawić, ale najbardziej bałam sie że on się obudzi i będzie płakał....
Środa 12.10. 2016
Wstałam raniutko, Krzysiek jeszcze wcześniej bo pojechał po moją babcię żeby ktoś był z Igorkiem.
Oczywiście rano też czop mi odszedł kawałek, już żadnych leków nie miałam brać, więc się wyszykowałam, przyjechał Krzysiek, poszłam jeszcze do Igorka choć go dotknąć, bo nie nachyliłabym się z tym brzuchem żeby go pocałował i oczywiście łzy mi poleciały i uciekłam...od razu do wyjścia...no i w drogę... :auto:
Jeszcze wyjeżdzając z podwórka mówię że fajnie byłoby gdybym urodziła dziś bo długo bym nie leżala w szpitalu, ale co tam nie ma szans...w czasie drogi mialam kilka skurczybyków ale nie były regularne wiec luzik.....
Zajechaliśmy przed szpital...Krzysiek bierze torbę i idziemy, ledwo dosłownie ledwo przekroczyłam próg szpitala i (przepraszam za dokładność) poczułam mokro i to tak sporo że myślę sobie.....wody czy się posikałam :terefere:
Krzysiek patrzy mi na spodnie i mówi coś Ty zdaje Ci się spodnie suche...niemożliwe, doszliśmy pod izbę i ja zostawiam emka i biegiem do wc....a tam....światła nie ma :glowa_w_mur: dobrze ze w kieszeni miałam telefon....poświeciłam i widzę czop ale już podbarwiony na brązowo....no zaczyna się sobie myślę...wróciłam z wc, biorę skierowanie i pukam na izbę, otwieram a pani mi mowi że zaraz położne przyjdą bo zaczynają pracę od 7:30 ale skierowanie weźmie i przekaże...no ok sobie myślę....siadam na krzesło i zaczyna się.....skurcz...no nic no przecież w aucie też miałam, choć ten był dziwny bo i brzuch i kręgosłup mnie bolał...no ale kręgosłup ma prawo przecież mam zwyrodnienia, po skurczu przeszło....gadamy z Krzyśkiem przyszły położne a ja co chwilę skurcz....no nie sobie myślę...czemu te babole mnie nie wołają....widzą skierowanie od doktorka i co?
No i skurcz....oddycham....i sprawdzam godzinę...jak w mordkę strzelił co 4 minuty i nie chce się wydłużyć....ta.....wydłuża sie czas trwania skurczu :Co_jest:
Mówię do Krzyśka od 30 minut mam regularne skurcze weź wejdź do położnych i powiedz bo inaczej będę tu siedzieć do usranej śmierci i urodzę na korytarzu (tam jest taka zasada ze dajesz skierowanie i one tzn położne oceniają kogo przyjmują najpierw bo zależy od pilności przypadku i po części czy to lekarz z tego szpitala wystawił skierowanie :p)
Krzysiek poszedł, powiedział (nawet nie wiem co) i mnie woła...wchodzę a miłe panie położne, skierowanie?
Ja mówie ze zostawiłam tutaj pani sprzątającej miała przekazać....nie przekazała....no nie.... :Kill: to myślę zadzwonię do swojego doktorka, niech załatwia następne, ale położna pyta się co ile skurcze, mierzy ciśnienie, druga bierze kartę ciąży, wypisuje papiery i podłączają mnie do ktg....no i co?
Skurcz, skurcz, skurcz....boli panią....no coś się czuje, przecież to nie łaskotki :terefere:
Wołają lekarkę. Lekarka stwierdza ze najpierw mnie zbada skoro jestem po cięciu i mój doktor zdecydował o cięciu, ale już w tym momencie wiedziałam ze mój doktorek cięcia mi nie zrobi bo własnie schodzi z dyżuru 24 godzinnego...
Rozbieram się, na fotel, lekarka mówi pęcherz zachowany, ale 3cm rozwarcia :Olaboga: i panika bo ja do cesarki, 30 minut skurczy i 3 cm rozwarcia i krzyczy pani się już nie ubiera na porodówkę lecimy...zawołali Krzyśka z ciuchami, przebrałam się i fru...na 3 pięterko...
Przed porodówką miły pan zabrał moją torbę, buzi Krzyśkowi i drzwi się zamknęły....on został ja poszłam, on przerażony....ja pełna nadziei na poród naturalny idę.
Położne swój wywiad robią i do drugiej dzwoni telefon a ta mówi F (nazwisko mojego lekarza) dzwoni...tak tak jest pani T(tu pada moje nazwisko) tak przyjmujemy, dobrze panie doktorze.
Przychodzi młody doktorek (uczeń mojego lekarza znamy się z leżenia z Igorem w ciązy, bardzo fajny młody lekarz), prowadzi wywiad i już czułam ze to on będzie robił cięcie, fajnie znajoma buzia...wesoły, sympatyczny, przystojny...no więc niech tnie

Za chwilę wpada mój doktorek i z uśmiechem na twarzy mówi do mnie "i co pani narobiła?" ja mówię "ja? panie doktorze jak się pan z moją córką dogadał, jest dziewczyna punktualna" śmiejemy sie oboje, mówi "no fakt...a ja zawsze na dziewczyny czekałem" :p śmiejemy się....zarządza podłączyć mnie pod ktg i fenoterol żeby zahamować skurcze i każą poleżeć na porodówce i czekać aż będzie wolna sala do cięć....ja z Krzyśkiem na smsach bo trzeba ogarnąć parę rzeczy, przecież miał mnie przywieźć i pojechać do Igorka do domu a tu plany Michasia pozmieniała...skurcze są...kroplówka leci...położna co chwilę przychodzi. Krzysiek zdążył mi napisać ze widział się z naszym doktorkiem i powiedział ze nie wyjdzie ze szpitala dopóki wszystkiego nie przypilnuje i nie zorganizuje że mamy się nie martwić i będę w bardzo dobrych rękach. No więc luz. Anestezjolog przyszedł, dał papiery do wypełnienia. Wypełniłam, podpisałam gdzie trzeba. Czekam...przed samą 10 przychodzi doktor G (ten młody od cięcia) i mówi co idziemy?
No idziemy...
Siostra przyniosła seksowną koszulę, sprawdziła stan ogolenia, zdążyłam napisać Krzyśkowi smsa że idę na cięcie i odpisał "już :boje_sie:" i ja poszłam, zostawiając wszystko.
Na sali kładą na stój, mierzą cukier i zonk 60...dają glukozę, czekają chwilę, przychodzi anestezjolog z młodą panią doktor która będzie robić znieczulenie. Każą usiąść, ja się trzęsę jak galareta z zimna przecież tam było tylko 21 stopni, a ja tylko w koszuli....anestezjolog trzyma mnie za ramiona, a młoda pani doktor się wbija (ja sobie myślę, matko niech zrobi to za pierwszym razem bo chyba ucieknę), maca mnie po kręgosłupie...i za chwilę obmywa plecy, nakleja (śmiałam się sama do siebie w duchu) ze szablon i pyk, poszło....poczułam wkłucie i nic więcej i od razu zaraz każą się kłaść....a że znieczulenie inaczej działało przy Igorze teraz inaczej to chwilę musieliśmy poczekać i jeszcze leżałam troszkę przechylona głową w dół...
Przychodzą lekarze...ubierają się w swoje fartuszki, widze jak zakładają rękawiczki....no i mi zakładają szmatkę żebym nic nie widziała...kurcze sobie myśle....a jeszcze zapomniałam doktorkowi powiedzieć czy mi młodej nie pokaże bo tam nie pokazują od razu przy wyjęciu z brzucha....no szkoda....może też zależy od lekarza...a tu faceci....przecież nie pomyśla...
Pytają się czy mogą włączyć radio bo im się lepiej pracuje, no pewnie tylko myślę sobie chyba nie znane RM? :hahaha:
Słyszę zaczynamy godzina 10:32...czekam, czuję co nie co, tzn jakieś lekkie szarpanko, ale naprawdę lekkie, mówią że troszkę potrwa bo szew muszą powycinać i zrosty...czekam czekam czekam i nagle przede mną na górze pojawia się moja Michasia czarne włoski i krzyczy wniebogłosy, a ja.....a ja mam uśmiech na twarzy :Serduszka: i łzy mi ciekną po policzkach

lacz_1: jest.....10:43....moja córcia....ulga....duża ulga, udało się, lekarze robią swoje a ja słucham najpiekniejszej melodii...płaczu mojego bąbla....za chwilę choć mi się wydawało zbyt długo przychodzi położna z Misią i mówi "Mamusiu gratuluję córeczki, poznajcie się" przystawia mi jej buźkę do policzka, mała krzyczy całuję ją, zaczynam mówić łamiącym się głosem przez łzy a ona przestaje płakać, moje Słoneczko i zabierają ją na oddział. Moja pierwsza myśl po tym, Igorek został starszym bratem a nic nie wie, bo nie kazałam nikomu mówić że dziś będzie cięcie bo nie wiedzielismy o której.
Troszkę były małe problemy, bo macica słabo się obkurczała, podawali leki czekali, smiałam się czy nie zrobią plastyki brzucha, nie chcieli się dać namówić, nawet ten lekarz mówi do mnie co pani chce od brzucha, ma pani ładny brzuch....ta....sobie myślę....miły jest ale kłamać nie potrafi....11:25 lekarze dziekują, koniec...uff
Przenoszą mnie na normalne łóżko, no i wywożą, Krzyśka nie ma....
Jadę windą na 4 piętro i jest mój Krzysiek, idzie za mną, wjeżdżam na sale, wołają go, przytula mnie i całuje...jeszcze nie widział małej, szybko mu mówie ze jest sliczna i że waży 3120g i 50cm a on mówi to Kluseczka.
Przywozą nasze Pisklątko :serce: Krzysiek ma łzy w oczach, ja ze szczęścia śmieję sie i płaczę, kładą mała na mnie...a my tak ani pampersów, ani chusteczek nic (trzeba mieć od razu swoje), no wiec ja leżę, tulam córcię, a Krzysiek idzie na doł do apteki i kupuje wszystko.
Jest jeszcze z nami troszke, ale tam nie można przebywać osobom trzecim, więc jakoś po godzinie całuje swoje dziewczyny i ucieka do Igorka.
Oczywiście idąc do apteki już zdążył zadzwonić że urodziłam

Tu co niektórych nie będę komentować bo dziś zrobiłabym tak ze wrzuciłabym zdjęcie na fb żeby sie z portalu dowiedzieli....bo krzysiek usłyszał komentarz zamiast gratulacji że jesteśmy kłamczuchy bo dobrze wiedzieliśmy że bedę dziś miała cięcie a nikomu nie powiedzieliśmy....super nie?
Córcię miałam cały czas przy sobie, jedynie zabierali ją na pomiar cukru i przynosili, zmiany położnych super, najlepsza była zmiana nocna, taka aparatka sie z położnej trafiła że szok.
Pionizacja po 6h...ciężko było, ale kazali tylko wstac i się położyć wiec luz.
Nawet przed 23 podała morfinę, mówię że nie chcę bo już byłam bez leków że mnie nie boli, a ona bierz, ja jestem po 2 cięciach i wiem że będzie Cię bolało....no dobra kłócić się nie będę. Przychodzi lekarz i się pyta położnej co robisz, tego nie podajemy, a ona weź nie gadaj nie będę żałować leków dziewczynom, rodziłeś....nie to co Ty możesz o tym wiedziec...a on ale nie dajemy u nas, a ona mówi dobra jak przyjdzie Twoja rodzić to choćby błagała to nic nie dostanie i zobaczymy jak będziesz śpiewał...doktorek się zmył :p
a ona mówi moj oddział, moja sala, ja tu rządzę.
Rano mycie (oczywiscie po cięciu za jakiś czas też myli), no i wstawanie, a ja szok wstałam nic nie boli...kurcze mogę tańczyć, położna się pyta jak się czuję mówię ok, a ona mówi to po morfinie

Rano przechodzę na oddział położniczy gdzie mogą normalnie nas odwiedzać....mam córeczkę już cały czas i jej nie oddam, tatuś przyjechał z ciuszkami i siedział z nami.
Mówił że jak pokazał Igorkowi zdjecie Michasi i powiedział ze to Twoja siostrzyczka to ten się zawstydził...mój kochany....
Matko jak ja za nim tęskniłam, czekałam aż nas wypiszą....doczekałam sie, ale niestety Michasi wypis dopiero ok 20 był gotowy wiec bylismy w domu przed 22. No ale nie ważne, ważne że byliśmy...Igor już spał, ale obudził sie i ciag dalszy nastąpi...
To prawda ze mamy serce jest w stanie pomieścić więcej miłości niż jednemu dziecku...kocham moje skarby tak samo, taka sama fala miłości mnie oblała jak przy Igorku tak i przy Michasi, cały czas jak patrzę na moje dzieci to mam wrażenie ze z tej miłości zaraz mi serce wyskoczy...moje Skarby....najdroższe i najkochańsze...cudownie jest być MAMĄ i to jeszcze podwójną...eh piękne uczucie...kiedyś nieosiągalne a dziś w zasiegu ręki mam swoje Cudaki :Zakochany: