Ja nie chcę ślubu. Zraziłam się do ślubów, bo nie dają żadnej gwarancji. Kiedyś, gdy rozwód był skandalem, to tak, może i ślub coś znaczył, a dziś? Oczywiście nie neguję jeśli dla kogoś ślub jest kwestią wiary i podchodzi do tego tak mistycznie, jak o sakramencie (mój partner mi to tłumaczył, bo on należy do tych religijnych osób), to okay, jeśli tego dwójce ludzi trzeba by współżyć i tworzyć rodzinę, to oczywiście, ja choć ich nie rozumiem, to w pewien sposób ich podziwiam i się z nimi zgadzam. Jednak dla mnie ślub czy to kościelny, czy cywilny nie znaczy nic, kompletnie nic poza poza wypowiedzeniem wyuczonej na pamięć regułki, podpisu i zadowoleniu gości, bo po co jest większość ślubów? Dla wesela i po to by zadowolić jego uczestników, by nie było gadania za plecami. Nie lubię po prostu pokazówek i jeśli mamy razem być i ma nam się udać, to uda się nawet bez ślubu, bo dla mnie my już jesteśmy małżeństwem mimo że nie mamy na to papierka, bo małżeństwo to wsparcie, wzajemny szacunek, wierność, chęć budowania rodziny, a nie dwa podpisy na jakieś tam kartce. Tak więc u nas ślubu nie będzie ze względu na mnie, choć ten mój by chciał, kościelny, nawet sobie żartuje, że jak już nam się uda, to zawsze możemy połączyć ślub z chrztem naszego maleństwa, a... i tu jest kolejny zgrzyt bo ja bym najchętniej dziecka nie chrzciła, gdy już bym je miała, ale... no tu już przytaknę większości i niech mają tę chwilę radości, a ja się jakoś przemęczę w razie czego. A czy rodzice dostali prezent, najlepszy ze wszystkich... nie wiem jak o tym myśleli wtedy, ale teraz, to moja matka się już nie może wnuka doczekać i to jedyna osoba, która mnie wkurza, gdy mówi o dzieciach, bo ona nie mówi by mówić, a by... najlepiej zademonstruję: "Adamowi od Reni się synek urodził, Alanek, jest taki słodki, a ona prawie wcale go nie odwiedza, głupia, jak ja bym miała wnuka, to bym chyba sobie polówkę do was przyniosła i koło łóżeczka rozłożyła" - i to niby ma mnie zachęcić do macierzyństwa, jej zdaniem. albo jest "Marika będzie miała drugie, ostatnio był ślub, bo w ciąży się okazała być i to pewnie dlatego, a u was to ani ślubu, ani dziecka i o czym ja mam mówić? Mnie aż głupio jest, ja przez ciebie nie mogę nawet na piwo z koleżankami iść, bo teraz to wszystkie już o prezentach dla wnuków na mikołajki i gwiazdkę rozmawiają, a ja przecież nie mam wnuka i siedzę tam jak taka istna idiotka w koło tych młodych babć. W ogóle to jest dziwne, że ty już masz 22 lata i dziecka nie masz, jak ja byłam w twoim wieku, to ty już miałaś dwa latka, już byłaś z najgorszego odchowana, ale ty się tym najgorszym nie przejmuj, bo ja wam pomogę, ja tu będę codziennie i... najlepiej to miej bliźniaki.... itd, itd, i tak gada i gada i potrafi tak trzy godziny nieraz" Ja myślę, że ja się bardzo szybko... może nie ustatkowałam, co usamodzielniłam, choć trochę nie miałam wyjścia i trochę życie zdecydowało za mnie. Bardzo młodo zaczęłam szaleć i się bawić. Większość ludzi poznaje kluby i wypady całonocne, czy jakieś weekendy za miastem pod namiotami, w czasie studiów, czy też w liceum, a ja zaczęłam w podstawówce. Dlatego jak kończyłam gimnazjum, to mnie już nie bawiły cotygodniowe wyjścia do klubów. Jasne, raz na jakiś czas to lubię nawet teraz iść i potańczyć, ale już nie tak jak kiedyś, nie tyle jak kiedyś. Stąd też moje ustatkowanie... choć nie do końca tak, bo ja chyba nigdy nie będę w pełni ustatkowana, jestem raczej takim huraganem, że wszędzie mnie pełno, mówię co myślę, nie mam wielu hamulców i to już chyba taki mój charakter i z wiekiem to się nie zmieni. Tak więc moje dziecko będzie miało poniekąd taką szaloną mamuśkę, co jak jej odbije, to potrafi ściąć włosy, które miała do pośladków i zrobić je na irokeza (i taki pomysł miałam w życiu, oczywiście zrealizowałam).
A wy jakie jesteście na co dzień? Co lubicie, czego nie? Piszcie, piszcie, bo skoro mamy z sobą spędzić co najmniej kilka miesięcy, to ja chciałabym was lepiej poznać, choćby tak z opisu.
|