Witam
Mój poród raczej nie był cięzki. Najgorsze tylko było to, że czekałam na niego w szpitalu 12 dni bo "przeterminowałam się"

Moja maleńka urodziła się 2 tyg po terminie, w sobotę o 7.35. Wody odeszły mi około 1 w nocy a o 7.35 rano Oleńka była już na świecie. Do 4.30 rano nie działo się nic szczególnego, miałam skurcze ale niezbyt mocne. Wspaniała położno zrobiła mi lewatywę (mówię wam wbrew opiniom nic strasznegio

) a potem przyszły mocne skurcze. Miałam chwile kryzysu kiedy mówiłam, że nie mam siły i nie dam rady ale wszystko minęło. Dałam radę. Po porodzie było mi strasznie zimno, cała trzęsłam się. Starsznie zmarzły mi stopy, mówiłam do do położnej że żaluję że nie wzięłam skarpetek

Potem w trakcie parcia łapały mnie aż skurcze i jedna położna odbierała poród a druga odciagała mi palce u stopy bo miałam skurcze. Ciekawie to wygladało

Tak w ogóle to w trakcie porodu miałam huśtawkę nastroju. Raz byłam przekonana że nie dam rady i z braku sił leciały mi łzy, a raz żartowałam z obecnymi na porodówce. Pamiętam, że bardzo chciało mi się jeść i burczało mi w brzuchu. Bardzo miałam ochotę na frytki i colę

Lekarz śmiał się, że o tej porze nie załatwi mi tego, a poza tym wszystko co miał do jedzenia już zjadł
Pamiętam dokładnie uczucie wysuwania się Maleńkiej i jej krzyk. Niesamowite wrażenie i uczucie bezgranicznego szczęścia, że już po wszystkim i że na świecie jest już ta mała ukochana istotka, ze jest zdrowa itp. Natychmiast zapomina się o bólu. Pamiętam, że świeciło wtedy piękne słońce......
Zapomniałam dodać, że nacięto mi krocze, nie było to bolesne. Szycie nie należało do przyjemnych, ale nie boli strasznie jak to niektórzy sądzą. Pomaga rozmowa. Ja rozmawiałam sobie z lekarzem, z położną. A po zszyciu, kiedy leżałam sobie na łóżku porodowym przykryta kołderką po samą brodę, wysłałam chyba ze 20 sms z wiadomością że urodziłam. Zdążyłam także powiadomić koleżanki z oddziału, że urodziłam, i na którą salę mnie przewiozą.
Rodziłam sama. Wcześniej marzyłam o porodzie rodzinnym. Mój mąż zgodził się, ale widziałam że robi to dla mnie a sam boi się. W końcu "zwolniłam" go z obietnicy wspólnego porodu. Obiecałam zadzwonić jak urodzę. W piątek po południu miałam już regularne skurcze ale nie mówiłam o tym moim bliskim. Leżąc już tyle czasu w szpitalu widziałam sytuacje, kiedy kobieta z takimi skurczami czekała na poród bardzo długo. I wiecie co nie zapomnę chwili kiedy zaraz po szyciu zadzwoniłam do mojego ukochanego męża z informacją, że właśnie urodziłam. Był to dla niego szok, podobnie jak dla mojej mamy. Emocje jakie temu towarzyszyły są nie do opisania..........
Po porodzie różnie to bywało. niedługo po przewiezieniu na salę wstałam i poszłam do łazienki. Potem przespałam się trochę (nie spałam przecież całę noc). Owszem bolało mnie krocze. Na drugi dzien po porodzie bolały mnie mięśnie rąk, klatki piersiowej i boki jakbym ćwiczyła na siłowni albo ktoś mnie pobił

siedzenie nie należało do nałatwiejszych rzeczy ale trzeba sobie po prostu opracować własną technikę siadania. Ja bardzo szybko wstałam i chodziłam. Śmigałam po korytarzu z Oleńką w mydelniczce

:):):) tzn. spacerowałyśmy

I do tego karmilam mała siedząc po turecku. Owszem łatwo było mi tak usiąć ale mówie Wam bardzo ciężko było mi wrócić no normalnej pozycji

W szpitalu dawali nam tabletki przeciwbólowe, naprawdę pomagają. Gojące się krocze warto myc zwykłym szarym mydłem, ewentualnie przemywać tantum rosa. Po 6 dniach zdjęto mi szwy, muszę przyznać że nieco bolało ale trwało na szczęście chwilę. Jeszcze 2 dni potem czułam ból ale potem wszystko było już dobrze. Wszystko da sie przeżyć. Chyba najgroszy jest pierwszy tydzień po porodzie, potem jest już tylko lepiej. No bo krocze mocno boli (ja brałam ketonal, który przepisano mi w szpitalu), do tego dochodzą liczne obowiązki, nauka karmienia itp. Są lepsze i gorsze dni, ale nagroda za te gorsze jest każdy uśmiech naszch Maleństw........
Na koniec powiem Wam tylko, że prawdą jest, że kobieta karmiąca piersią szybciej dochodzi do siebie po porodzie.
pozdrawiam serdecznie