Witam, staram się z mężem o dziecko półtorej roku. Mam 27 lat. Lekarze mówią nie ma się pani co przejmować, to dopiero półtorej roku. Wiedziałam praktycznie od zawsze, że będę mieć problem, bo miałam nieregularne miesiączki (co 2-3 miesiące bez antykoncepcji), okazało się, że mam zespół policystycznych jajników. Wcześniej lekarze mówili, że brak okresu unormuje się po pierwszej ciąży, Tylko jak w tę ciążę zajść??? W zeszłym roku trafiłam do świetnego lekarza w Koszalinie. Odbyłam mnóstwo wizyt brałam leki na wywołanie okresu i na stymulację jajeczkowania i nic. Ponadto przeszłam laparoskopię diagnostyczną, która wykazała drożność jajowodów. mój mąż zrobiła badanie nasienia i z nim jest ok. Mam utrudnione starania, bo mąż najpierw jeździł tirami po Europie, a teraz po Anglii i generalnie widujemy się póki co rzadko. Sztuczne cykle w tym przypadku powinny być pozytywnym aspektem, jednakże cały czas jest coś nie tak. Miesiąc w miesiąc mam nadzieję, że tym razem się uda choć zacząć się starać i okazuje się, że albo dostałam za szybko okres albo nagle drugi albo za późno, albo jakieś dziwne pęcherzyki.Brałam clostilbegyt, ale na mnie chyba nie działa. Teraz zmieniłam lekarza, na takiego który się specjalizuje w bezpłodności i póki co efektów także nie ma. Nie wiem ile łez wylałam, ile myśli poświęciłam na to, że nie będę mieć dziecka, ile testów kupiłam i zrobiłam, ile pieniędzy na dojazdy kilka razy w miesiącu do lekarza, ile na leki, ile złych myśli skierowałam do kobiet, które krzywdzą dzieci, do obcych kobiet w ciąży, które traktują swój stan jako coś oczywistego. Kiedyś marzyłam, że zaadoptuję dziecko, ale gdzieś w głębi myślałam, że adopcja będzie zwieńczeniem mojej rodziny, a nie koniecznością. Ciągle próbuję, ale nie wiem na jak długo starczy mi sił. Miałam wyprowadzić się do męża do Anglii, ale cały czas powstrzymuje mnie moje leczenie, żyję na pół gwizdka, zahibernowałam życie zawodowe, małżeńskie, bo chcę mieć dziecko i nie umiem odpuścić. Tylko proszę nie piszcie, odpuść pojedź na wakacje, idź na żywioł, staraj się nie myśleć, bo w moim stanie tylko z lekami mogę zajść w ciążę, więc bez stałego liczenia, kłucia, usg nie ma na to szans. Nie ma spontaniczności ani nawet nadziei, bo przy każdej wizycie zostaje mi odebrana i jest oczekiwanie na kolejny cykl i kolejny. Ucieszyłam się, że rząd refunduje in vitro, ale poczytałam trochę o tym i wiem, że to kolejna droga przez mękę, kolejne koszty, podporządkowanie życia totalne. Nie mieszkam w dużym mieście, dla mnie nawet dojazdy do kliniki, urlopy, zwolnienia z pracy to będzie problem. Zastanawiam się nad wyprowadzką do Anglii, ale nie wiem jak tam podchodzą do bezpłodności, spacerując ich ulicami i widząc matki z 3giem dzieci wydaje mi się, że u nich problemu nie ma, co wiadomo jest bzdurą. Jak radzicie sobie z myśleniem o sobie źle, z poczuciem, że jest się gorszą kobietą, z poczuciem winy wobec męża, który musi was wiecznie pocieszać???
|