To ja zacznę pierwsza i opowiem o swoim porodzie.
Jeśli ktoś ma obawy to proszę nie czytać!!! Będzie ciężko!!!
Wody płodowe sączyły mi się od 5 dni i leżałam w szpitalu. To był 34 tc. Dawali mi początkowo kroplówkę z fenoterolem a później przeszli na tabletki. Wieczorem dostałam skurczy i były co pół godziny. Zmienili tabletki na kroplówkę i kazali czekać. W nocy skurcze były już co 10 minut, nie chcieli podłączyć mnie do KTG ani zbadać. Zjadłam przez noc 4 kroplówki z fenoterolem i jak rano przyszła nowa zmiana lekarzy to poprosili mnie na badanie. Skurcze co 5 minut i rozwarcie na 4 cm.
Szybko na porodówkę. Zdążyłam jedynie zadzwonić po męża i trochę spakować rzeczy. Mówiłam pigule, że chce mi sie kupę i siku ale ona odrzekła, że nie ma czasu. Kroplówkę z fenoterolem zamienili na kroplówkę przyszpieszającą poród.
Na porodówce podłączyli mnie do KTG i odliczałam minuty, żeby mąż zdążył na poród. Godzina drogi do szpitala i akurat padał jeszcze śnieg.
Mąż zdążył na szczęście a ja leżałam ze skurczami coraz mocniejszymi, gdy lekarze orzekli, że jest rozwarcie na 9 cm i zaczynamy.
Na sali było dwóch lekarzy, 2 piguły, 2 lekarzy dochodzących, później pediatra z pigułą.
Zaczęłam przeć, co skurcz 3 parcia. Parłam i parłam, dla mnie trwało to wieki. Co jakiś czas oprócz skurczy dostawałam wielkiego bólu z lewej strony, który wyginał mnie i wiłam się na stole. Lekarzom się to nie podobało, ale nie mogłam nad tym zapanować. Te bóle były najgorsze.
Oczywiście, że względu na to że nie było lewatywy, mocz i kał wylatywały. Podłączyli mi cewnik i spuścili mocz a kał leciał co jakiś czas. To obrzydliwe ale sami tak zdecydowali, bo przecież mówiłam, że mi się chce!!!
Najgorsze w tym wszystkim było to, że skurcze były bardzo często. Przy jednym skurczu 3 parcia i nie zdążyłam dosłownie wziąć jednego oddechu i przychodził następny i znów musiałam przeć. I tak parcie za parciem.
Byłam upocona, blada, wykończona /chwilami myślałam że zemdleję i raz byłam tak zdesperowana, że powiedziałam: wyciągnijcie go ze mnie!!!/.
W końcu orzekli, że to już ostatnie parcia i będzie po wszystkim. 2 parcia do końca i lekarz wziął nożyczki i ciął mnie jak wycinankę /tak mąż powiedział/.
Skurcz, wdech, parcie i wyszła główka, wdech, parcie i reszta ciała. ULLLLGGGAA!!!!!!! Zamknęłam oczy i czekałam na płacz dziecka!!!!!
Jest!! Płacze!!
Byłam szczęśliwa!!!
Zabrali Wiktorka do zbadania, 2410 gram, 50 cm, 8,8,9 pkt. Dali mi go na chwilkę na ręce i uciekli.
Męża wyprosili a ja myślałam, że urodzę łożysko i koniec. Ależ się myliłam.
Łożysko się przykleiło!!
/rodzinna dolegliwość/ i nie mogłam urodzić, parcia nie pomagały, więc zawołali jakiegoś lekarza, który pogmerał w środku i wyciągnął łożysko. Z racji tego, że się przykleiło zrobili mi skrobankę. Okropne uczucie!
Potem znieczulenie i szycie. Lekarz szył mnie chyba z pół godziny. Najgorsze było rozszerzanie wziernikami macicy, żeby mógł dobrze zszyć. Ból straszny, choć dostałam znieczulenie w wargi sromowe.
Ogólnie w karcie napisali mi, że poród był "na wzierniku", ale mąż przy porodzie wzierników nie widział. Znajoma mówiła, że znieczulenie w wargi sromowe musi być bo nikt by nie przetrwał bólu wziernikowania.Myślę, że te wzierniki wkładali mi właśnie do zszycia i tak jak pisałam - ból okropny!
A były wzierniki na pewno, bo jak mąż przyszedł już po wszystkim do nie to widział na stole zakrwawione wzierniki.
Lekarz zagadywał a ja wciąż pytała: długo jeszcze?
Dwa ostatnie szycia czułam już na żywca jak przeciągał igłę i nitkę.
W czasie porodu wyszły mi hemoroidy od parcia więc lekarz na koniec włożył palucha do odbytu, żeby je schować. Kolejnie okropne uczucie!
Wszyscy znajomi byli w szoku, że rodziłam wcześniaka siłami natury. A metoda "na wzierniku" jest przedpotopowa i dlaczego się na nią zdecydowali? nie wiem! ale takiego bólu przy porodzie i zszywaniu nie życzę nikomu i nie zdecyduję się już więcej na poród sn. Wiem, że szybko się zapomina ból, ale nie zapomina się porodu i pamięta się każdą sekundę z tego przeżycia. Jestem dumna, że dałam radę, ale nigdy więcej siłami natury. Poród był dodatkowo ciężki, bo rodzinnie mamy ciężkie porody.
Miałam 6 szwów zewnętrznych nierozpuszczalnych i całą masę rozpuszczalnych, które mam do dziś, a jest już 5 tygodni po porodzie.
Pierwszy tydzień po porodzie był koszmarem. Ani usiąść, ani chodzić ani leżeć, z chodzeniem też problem. Po ściągnięciu na 7 dzień szwów było coraz lepiej, a tak naprawdę dopiero po 14 dniach po porodzie mogę powiedzieć, że było już ok.
Do tej pory codziennie boli mnie blizna po zszyciu /nie wiem dlaczego/ i dokuczają hemoroidy /czasami bardzo/.
3 godziny po porodzie wstałam i poszłam do synka na patologię noworodków, choć kazali mi dopiero usiąść. Nie mogłam się doczekać, żeby znów go zobaczyć i to było silniejsze!
Jestem teraz dumną mamą i antykoncepcja do końca życia