Dzisiaj jest śr wrz 10, 2025 8:59 am


Forum ciąża

» Zdrowie Kobiety » Poród

Strefa czasowa UTC [letni]




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 27 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna
Autor Wiadomość
Post: sob kwie 04, 2009 3:31 pm 
2 żółte kartki
Awatar użytkownika

Rejestracja: pn lip 21, 2008 7:42 pm
Posty: 4038
Udało mi sie znaleźć dłuższą chwilkę, wiec postaram się opisać jak to przebiegał moj poród..
zaczne od tego, ze cała akcja odbywała sie w niedziele 15.03, skurcze miałam średnio silne od ok. 11 godz, ale byly nieregularne i raczej krókie
popołudnie mieliśmy gosci, a ja od 17 co 20-15 niewiedzialam jak siedziec, zeby nie bolało.. :?
ale dzielnie uśmiechałam sie do gości, nie dajać nic znać po sobie..
ok 20 goście poszli a ja zaczelam miec skurcze co 5-6min, ale dalej było znośnie..
ok. 21 skurcze były co 4 min, a ja przypomniałam sobie, ze nic nie jadłam , wiec wygoniłam mojego M do kuchni po kanapki
udało mi sie wmusić jedynie 2... M zaczynał sie coraz bardziej denerwowac, zrobil sobie kawe ( niewiem po co skoro juz mial wysokie cisnienie :D )
ale chyba przeczuwal, ze to sie stanie dzis... jak ja spokojnie siedzialam na forum i liczylam skurcze M zaczynał powoli chodzić po scianach z nerwów czy czasem juz nie powinnismy jechac.. 8)
ja chcialam odwlec ten moment jak najbardziej wiec ok 22 godz. dalej liczylam skurcze (stawaly sie coraz bardziej bolesne) poł godz pozniej M juz nie wytrzymał i kazał sie ubierac...
jadąc do szpitala skurcze sie nasiliły, najbardziej odczuwalne bylo to na dziurach :roll: :evil:
na IP bylismy ok 23, oczywiscie byla kolejka wiec pol godziny siedziałam na krzesle... z zegrakiem w reku liczac skurcze , co 3-4 minuty mialam dosc, stołek mega twardy a ja mam skurcze..
na szczescie lekarka z IP sie zlitowała i wziela mnie pierwsza... po badaniu zdecydowała, ze akcja porodowa sie zaczela i zostaje... mialam 1,5 cm rozwarcia.
o 23,30 bylam juz na sali przedporodowej, polozna mnie zbadala i podlaczyla pod KTG... jakie bylo moje zdziwienie gdy zobaczylam wychodzacy wydruk z KTG bez zadnych skurczy a ja niewiedzialm juz jak lezec zeby mniej bolało..
okazało sie, ze sonda byla zle zamocowana i nic nie wychodzilo, polozna poprawila i przez 10 min mialam juz regularne co 3min skurcze dochodzace do 99%
potem bylo bujanie na pilce, masaz pleców robiony przez M i coraz bardziej nasilający sie ból... co jakis czas przychodzila polozna mnie zbadac i sprawdzic rozwarcie... wtedy juz nie bardzo kontaktowałam, któa godzina.. mialam wrazenie , ze trwa to strasznie długo...
ze skurcze sa bardzo dlugie ale bardzo rzadko... potem polozna zrobila lewatywe...
przy rozwarciu 6cm badała mnie lekarka (ta sama z IP) i wtedy poszedł mi czop sluzowy..
o godz 1,20 przebili mi pecherz plodowy i poczulam milutkie cieplo, na chwile zapominajac o bolu..
najbardziej pamietam badanie podczas skurczu, bylo najabrdziej bolesne... gdy skurcze byly co 2min, zaczelam chodzic po pokoju... skakanie na pilce nie pomagało, o prysznicu nawet nie pomyslałam..
jak juz bylo rozwarcie na 8cm i skurcze praktycznie non stop, nie bylam juz w stanie chodzic, skurcze probowalam przetrwac na czworaka.. M staral sie mi pomoc jk umial, probowal mnie glaskac, co sprawialo, ze bolalo jeszcze bardziej
takie dziwne wrazenie, ze kazdy dotyk, nawet to ze mialam koszulke na sobie, sprawiało, ze ból stawiał sie wiekszy..
w pewnym momencie zrobilo mi sie slabo i niedobrze, czulam, ze zemdleje... polozna polozyla mnie na lozku i po badaniu stwierdzila, ze juz jest rozwarcie maxymalne , dlatego tez bylo mi slabo i niedobrze..
zaczelam przec... poloznaszybko zaprowadzila mnie do sali porodowej, wygramoliłam sie na krzeslo, zaparlam nogami i czekalam na kolejny bol party... polozna z lekarka kazaly mi przec a ja nie czulam parcia... dopiero po chwili nadszedl kolejny party... po nastepnym podlaczyli mi OXY
ale niepotzrebnie, bo juz mialam nastepny party i wtedy wlasnie wyskoczyl Tymus chlapiac krwia wszystko dookola..
lekarka polozyla mi synka na brzuchu i... odciela pepowine.. niewiem dlaczego nie zrobil tego moj mąż... on stal caly czas za moja glowa i trzymal mnie za reke... (podczas boli partych sciskalam strasznie mocno jego reke, potem go pytalam czy czasem mu jej nie zmiazdzylam :p)
gdy malego wzieli na badanie, urodzilam łożysko, okazało sie, ze bylo juz stare, odwapnione i prawdopodobnie nie odzywialo juz mojego synka, dlatego urodzil sie z taka niska waga...
synka zabrali pod lampy a mnie zszywali... to byl najgorszy moment, trwalo to strasznie dlugo (przynajmniej dla mnie) i mialam wrazenie, ze tych szwow jest conajmniej 20.. w efekcie byly chyba 4... po wszytskim wstala i podtrzymywana przez polozna poszlam do pokoju.. synka przywiezli mi po 3 godzinach..
to tyle, tak to pamietam.. pewnie pare szczegolow mi umknelo.. w koncu minely juz 3 tygodnie.. a ja pewnie i tak nie wszystko pamietam...
ale nie bylo tak zle... mam nadzieje, ze nikogo nie wystraszylam..
ja porod wspominam mile....
a moj synek wynagrodzil mi wszystko!!

_________________
Obrazek
Obrazek


Na górę
Offline Wyświetl profil  
 

 Tytuł:
Post: ndz kwie 05, 2009 5:33 pm 
Awatar użytkownika

Rejestracja: pn lis 03, 2008 8:13 pm
Posty: 1603
Mimo straszności związanych z nacinaniami i krwią (tak, taaak bubek jest wrażliwy :] ) jak już się widzi swoje Maleństwo to zapominasz o tym całym bólu :]

Dawać dziewczyny - opisujcie swoje porody (kieruję się tu głównie do tych co rodziły SN, choć w kwietniówkach póki co zaledwie kilka takowych się znalazło)

_________________
:: 14.04.2009, g. 13:50, 3720g, 56 cm, 10pkt ::
Obrazek
Obrazek
Obrazek


Na górę
Offline Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: wt kwie 07, 2009 8:48 pm 
Awatar użytkownika

Rejestracja: wt paź 16, 2007 3:21 pm
Posty: 11119
Zapraszam tutaj
http://www.forum.e-mama.pl/viewtopic.ph ... &start=180

nie powielamy tematów

_________________
"Najważniejszą decyzją w życiu jest to, kogo poślubisz. Choćbyś zsumował wszelkie inne decyzje, jakie podjąłeś i tak nie dorównają ważnością tej jednej."


Na górę
Offline Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: wt kwie 14, 2009 8:15 pm 

Rejestracja: pt sie 29, 2008 8:07 pm
Posty: 2140
to teraz ja...

w piątek 10.04.09 dziwne uczucie, że to może już blisko, ból jak na @, ale dzielnie trwa na forum, humor dopisuje, opycham się lodami itp.
wieczorem kąpiel, rozmowa z M, że chyba coś się kręci, a on jak zawsze że mam nie panikować, że mamy dużo czasu itp.
w nocy o 3 ból, skurcze, wzięłam kartkę, długopis i spisuję... upps 10 min, 8 minut, 7 minut... wanna, w wannie 3 min ... misieeeeeeeeeeeeekkkk ratujjj
po wannie 5 minut, 4 minuty... jejjuuuu boliii, szybki strój, torba, pampersy, to TO!!! ale makijaż był a jak!!! :)
z dobrym humorem dojechałam na IP, tam badanie, karta i na porodówkę
sala super, jednoosobowa, fotel huśtawka, prysznic
rozwarcie minimalne, skurcze silne, bolą...
przyszła położna, super babka, i mówi dam Ci czopki szybko pójdzie,
ok dawaj! 4 czopki
przyszedł lekarz, na badanie, i chyba postanowił na siłę doprowadzić do rozwarcia, bo (ja tego nie słyszałam) ale na wejście powiedział: no to zbadamy sucz
badanie to był koszmar, od razu krwotok
płakałam jak dziecko
skurcze, skurcze... kolejne badanie, i w końcu 4cm! ZZO
3 dawki oxy, i czekamy, ja jak naćpana, na to jeszcze zastrzyk domięśniowo, aż w końcu odpuściło ZZO, i jest 8cm, dalej już tylko gorzej, ból, płacz, coraz większy ból, coraz większy płacz...
w końcu ostatkiem sił na fotel, krzyk, próby ucieczki, brak postępu porodu, spada tętno Maluszka, ale lekarz stwierdza że nie jest źle, kolejny raz łapa do środka i dalej nic, rozwarcie pełne
położna trzyma jedną nogę, ja zaciskam drugą, ręce wbite w Maksa, on płacze, ja płaczę... znowu próba ucieczki...
na zachętę słyszę że Wiktor ma czarne włoski, daję z siebie wszystko, czuję że jest coraz gorzej, dostaję dreszczy z bólu, nic już nie pomaga...
podchodzi druga położna z nożyczkami, raz ciach, drugi raz ciach, boli...
ostatkiem sił staram się by Mały jak najszybciej był ze mną
30 minut parcia, 13 godzin skurczy i kładą mi moje Szczęście na brzuszku
nie widzę nic przez łzy, tylko słyszę głos Pani Ewy : tata, ciachasz?
podnoszą Wiktorka z brzuszka, a ja próbuję wstać za nim by iść do drugiej sali, M mnie trzyma... tylko sprawdź czy nam nie podmienią...
jest piękny, z drugiej sali słyszę: Misiek 3200!!!! ma 10 punktów!!! 52cm!!!
wychodzi położna z zawiniętym w pieluchy Wikuniem... i mówi: Weronika, jest najładniejszy w całym szpitalu...
płaczę, razem płaczemy... rodzina płaczków, M ledwo stoi z wrażenia, ja ledwo leżę...

poród SN to najskuteczniejsza z możliwych metod antykoncepcji
nie mam odwagi zajrzeć w lusterko i sprawdzić ile mam szwów...

Wikuś jest moim Wszystkim, dla Niego było warto tak cierpieć, staram się te kilka godzin wyłączyć z życiorysu i cieszyć się każdą chwilą, każdym Jego uśmiechem, dotykiem, płaczem...


Na górę
Offline Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: czw kwie 16, 2009 4:47 pm 
Awatar użytkownika

Rejestracja: sob gru 13, 2008 10:59 am
Posty: 709
Lokalizacja: Warszawa
To jeszcze ja się dołączę
Mój poród. Wszystko się zaczęło 28.03.2008 wstałam o mojej normalnej porze czyli koło 11. Jak poszłam do łazienki to cos poleciało – całkiem dużo – pomyślałam ze wody. No i zaczęły się skurcze, najpierw nieregularne i krótkie. No to ja w panice zaczęłam robić szybko obiad, załatwiać ostatnie porządki i cały czas się zastanawiałam czy to już to. Koło 13 wskoczyłam do wanny żeby sprawdzić czy się uspokoją. No i po długaśnej sesji w wannie się wyregulowały. Były krótkie – 30 sek a odstępów już niestety nie pamiętam. Z zegarkiem w ręku zaczęłam kończyć porządki w domu żeby jakby co to jak wrócę żebym miała porządek. No i tak przekulałam się do około 17. Po 17 mówię do męża że są co 5 minut ale krótkie i ze ja już nie wytrzymam żebyśmy jechali na IP sprawdzić czy to już. No i pojechaliśmy na IP. Trochę ludzi było, w międzyczasie mąż poszedł po moje badania. A mnie wzięły na sprawdzenie. No i tłumacze babkom ze nie wiem czy mi nie odeszły wody i że mam skurcze regularne, po wannie nieuspokojone i żeby chyba to już. No i dostałam zaproszenie na fotel no i na fotelu podczas badania „odeszły mi wody” (coś czuję że ktoś im pomógł odpłynąć) rozwarcie było na 2 -3 cm. Zostałam zapytana czy chce rodzic w sali jednoosobowej czy w dwu? Takiego pytania nie powinno się zadawać rodzącej w bólach tylko męzowi! No ja oczywiście stwierdziłam ze jak mi kogos dowiozą to mi męza wygoni i zostane SAMA wiec wybrałam jedynke (ekstra płatną oczywiście). No i zaprosili nas do sali porodowej. Na sali zajęla się nami super położna – miałam do wyboru piłke albo wanne. Stwierdziłam ze skoro w domu po wannie nie przeszłotylko się nasiliło to wole piłke. I tak spedziłam czas (mam nagrany filmik) skacząc na piłce. Zrobiło mi się niedobrze, położna stwierdziła że to bardzo dobrze jak mam ochote na wymioty to mam wymiotować, bo to znaczy ze poród postepuje. No i ulżyłam sobie podczas porodu. Chyba naprawde to pomogło bo rozwarcie się zrobiło na 4 cm. W międzyczasie połozna kazała tez intensywnie masować sutki to z meżem pracowaliśmy dzielnie. I podczas badania w czasie skurczu połozna cos tam zrobiła że się zrobiło rozwarcie na 7.
W międzyczasie mój mąż patrząc na mnie i na to jak się mecze stwierdził żebym sobie jednak wzięła znieczulenie bo się za bardzo męcze. No i mnie znieczulili. Niestety znieczulenie działało na mnie tak ze praktycznie przestawałam czuć cokolwiek a wiec poród zwalniał. Po tych 7 cm dostałam kolejną dawke chyba było koło 22 no i położna powiedziała ze mam iść do łazienki zrobić co trzeba bo to ostatni moment. To poszłam, zrobiłam co trzeba i chciałam wracać na sale. Ale połozna mówi że za krotko mam isc na kibelek i sobie postękać żeby dziecko się wstawiało w kanał rodny. Wróciliśmy z kibelka a ja niestety nie czuje żeby dziecko się wstawiało. Zaproponowano nam drabinki tu przy wsparciu mojego R zawieszona na drabinkach probowałam przec. I ten okres pamiętam jak przez mgłe. Karzą mi przeć, ja pre i nie czuje żeby cokolwiek się posuwało. W miedzyczasie znieczulenie przestaje działać i się okazuje ze w tym szpitalu dają tylko dwie dawki. Ja obydwie już dostałam. Nie wiem ile ten okres trwał ale za jakis czas przyszedł lekarz i mnie zbadał, stwierdził ze oki, ze dam rade i się nic nie dzieje. W międzyczasie ja robiłam totalne akrobacje przy drabinkach (połozna była gotowa odbierac poród gdybym stała przy drabinkach) na fotelu porodowym i NIC się nie działo. Dziecko w ogóle nie chciało się wstawić. A ja zaczynałam padać ze zmęczenia. W pewnym momencie było mi już wszystko obojętne – czy będą kleszcze czy próżnociąg, cokolwiek byleby już dziecko ze mnie wyciągnęli. Po jakims czasie przyszedł mój lekarz, kolejne badanie i zapytał czy się zgadzam na cesarke bo dziecku zaczyna tętno spadac. No to ja bez dwóch zdań że tak. No i ekspresowe szykowanie na cesarke, pamiętam ze polozna jak mnie wiozla na wózku to biegła a ja się darłam bo bolało i przepraszałam ją że się dre w środku nocy. No i położyli mnie na bardzo wąskim stole, w miedzyczasie pojawił się mój maz i siedział przy mojej gołwie. Nie poznałam go bo był w szpitalnych ciuchach i masce. Myślałam ze to jakis asystent patrzy jak mi się piszą wykresy. No i siup – córeczka była na zewnatrz. Dopiero jak lekarz mi powiedził ze mam córke to uwierzyłam ze to dziewczynka. Zabrali ja do badań i zaraz mi ja pokazali. Nie pamiętam jak wygladała. Potem szycie i wyjazd na sale poporodową. Wjeżdżamy na sale a ja w śmiech (wirtualny bo znieczulenie działało) bo obok leży dziewczyna ze szkoly rodzenia. Jak się okazało pokrojona godzine przede mną i dumna mama Olgierda. Za jakis czas przywiezli mi mała, położyli na piersi i powiedzieli zeby dac jej piers. Nie musi ssac ale żeby poczuła o co chodzi i że ja jestem jej mamusią. No i tak poleżałyśmy ze dwie godzinki. I to by było na tyle. Potem ą zabrali żebym mogła ostatni raz sobie pospać i przywiezli rano i od tej pory już zawsze razem.

_________________
Obrazek
Obrazek


Na górę
Offline Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: czw kwie 16, 2009 7:22 pm 
Awatar użytkownika

Rejestracja: pt lut 02, 2007 3:57 pm
Posty: 471
Lokalizacja: NEW York / LODZ
Wlasnie mam chwilke to moze napisze co i jak bylo po kolei. A wiec czulam juz dwa dni skurcze takie jak nigdy. Fakt ze sie wyciszaly po kilku godzinach ale wiedzialam ze to juz pora zaczac dzialac. 7 kwietnia we wtorek skurcze byly od samego rana. wyszlam na spacer z mala i ledwo do domu doszlam bo takie silne byly. wieczorem polozylam mala spac godzine wczesniej izaczelam sprzatac mieszkanie. wyszprzatalam WSZYSTKO od a do z. maz przyniosl jedzonko zebym nie gotowala bo wiedzial ze jestem wyczerpana. zjedlismy i maly zaczal dziwne pozycje przybierac a skurcze raz krzyzowe raz w podbrzuszu. i raz tak podskoczyl pod zoladek ze na dole brzucha nic nie mialam wypial sie tak ze myslalam ze brzuch mi rozerwie i dostalam skurczu ze oddychac nie moglam. mowie do meza ze wstaje wlanczam program na kompie do liczenia skurczy. Jak wstalam z kanapy to chlupnely wody.Przestraszylam sie bo skurcze sie nasilily i byly bardzo czeste. Mialam uczucie ze za chwile urodze. Maz odrazu zadzwonil po siostre a ja na pogotowie bo maz nie mogl prowadzic bo czekal na siostre zeby zostala z Vanessa.W karetce mialam skurcze co minute do 1,5. Na izbie przyjec okazalo sie ze rozw tylko na 2cm a skurcze nasilily sie bo odeszly wody. i dali nas na porodowke (tutaj rodzi sie w normalnych pokojach jednoosobowych. Od poczatku do konca).Podlaczyli mnie pod KTG i juz nie moglam wstawac wiec znoszenie bolu na lezaco bylo dla mnie straszne. Maz pomagal masowal, trzymal za reke. Na ktg polozna az oczy wytrzeszczyla ze takie silne skurcze mam przy tak malym rozwarciu. Po kilku godzinach zbadali i rozwarcie na 4cm ale ja juz z bolu nie moglan wyrobic wlasnie dlatego ze musialam lezec w jednej pozycji. Gdyby pozwolili chodzic to na pewno dalo by sie to wytrzymac. Zdecydowalismy sie na zzo bo sama polozna doradzila aby wziac bo bylam po jednej cc a podobno jak sie skurczy nie czuje to podbrzusze sie tak nie prezy wiec bezpieczniej dla mnie bo zawsze ryzyko poprucia sie jest. po zzo skurcze na ktg byly juz slabsze i nie co minute tylko co 6 . Po jakims czasie wpadla polozna z maska tlenowa i kazala mi szybko zalozyc ( polozne maja komputery na srodku odzialu i wten sposob monitiruja kazda pacjentke. moje ktg bylo rowniez u nich na kompie). Okazalo sie ze maly bardzo sie stresuje podczas skurczy a spowodowane to bylo wlasnie przez zzo. Zamarlam. balam sie ale oddychalam powoli i gleboko bo iwedzialam ze chodzi o zdrowie mojego malenstwa. wpatrzona bylam w monitor komputera jak bije serce malego. po kilku minutach bylo juz lepiej. Sytuacxja jednak powtorzyla sie po godzinie. Wtedy znow mnie zbadali, rozwarcie bez zmian 4cm i pytali czy chce mala dawke czegos na wywolanie. Chcialam ale jednak glowna polozna sie nie zgodzila, bo to ona byla by pozniej winna jak by cos sie stalo (podobno po wywolaniu ryzyko tego ze sie popruje po pierwszej cc wzrasta dwokrotnie). To bylo 16,5godz od rozpoczecia porodu. Bylam wykonczona i przestraszona. Bo tak samo bylo z Vanessa ze najpier odeszly mi wody i urodzila sie z infekcja bo za dlugo ja trzymali bez wod. Przyszla lekarka i kazala podjac mi decyzje, czy dalewj czekam na rozowj akcji czy decyduje sie na cc. Powiedziala ze szanse na to ze zaczne rodzic w ciagu 24 godz wynosza 30%. onieeee mowie 24 godz czekac nie bede (balam sie o malego cholernie). I mimo iz mazylam o porodzie naturalnym, to w tym momencie najwazniejzy byl ON-moj synus. W kilka sekund razem z mezem postanowilismy-tniemy! Balam sie jak cholera, lekarze wiedzieli jakie cc mialam za pierwszxym razem wiecx byli bardzo sympatyczni idelikatni. Maz sie przebieral kiedy mnie przygotowywali. Poryczalam sie ze strachu i trzeslam jak galaretka. Nic nie moglo mnie uspokoic. Bo przyszly wspomnienia z porodu, przyszedl ten bo, ktory czulam z Vanessa. W tej chwili pamietalam porod jak by byl on przed chwila. Podali mi znow zzo do kabelka ktory juz mialam po porzednim znieczuleniu. bylo malo. takich dawek dostalam 3, dopiero nie czulam nog, tylka i brzucha oprocz..........prawiej jego strony. szczypali mnie po calym ciele zeby sp[rawdzic czy czuje bol czy nie. i z tej prawej strony normalnie czulam brzuch. podlaczyli mnie szybko pod ktg bo iwezieli ze musze dotsac jeszcze kilka dawek i trzeba bylo malego obserwowac. Ja juz wiedzialam, ze cos bedzie nie tak. Teraz zdecydowali sie na drugie wklucie w plecy wiec sami musieli mnie przerzucac na bok bo nog nie czulam. Trzeslam sie i balam. Bylam tym wszystkim wykonczona i jak sie wkluwali to zaczelam sobie nucic piosenki na glos, po porostu juz nie wiedzialam co robic ze strachu. Po kilku minitach znieczulenie zadzialalao i nie czulam calego brzucha. Ucieszylam sie choc czulam ze to nie wszystko. wpuscili meza, rece mi pozapinali w jakies paski pokazali gdzie patrzec jak wyciagna malego i zaczeli ciac. W tym momencie zaczelismy rozmaiwac z mezem o glupotach. Abym tylko nie myslala o tym co robia. Czulam wsyztsko ale bolu nie bylo. Maz mnie glaskal po glowie i pitolilismy trzy po trzy. Ja na wpol przytomna po konskich dawkach zzo co chwile pytalam amesteziologa czy dzidiza ok. lekarz za kazdym razem mowi ze lepiej byc nie moze. Czulam smrod palenia (teraz juz wiem ze to noz elektryczny ) i nagle przyszedl ten straszny bol. Z prawej strony brzucha wlasnie. Poczulam jak mnie przecinaja i szarpia za brzuch (odslaniaja powloki). Od razu zaczelam krzyczec ze wsyztsko czuje. Brzuch jednak byl juz otwarty i nie mogli dluzej czkeac wiec tylko ktos odpowiedzial mi ze musze tak wytrzymac dwie minuty az wyjma malego a pozniej cos dostane. Myslama ze umre z bolu. tak tez krzyczalam. Kazali sie uspokoic ale jak? jak czujesz jak ci dziecko z brzucha wyszarpuja! darlam sie ze umre i ze juz nie moge a maz nie wiedzial co robic. jak malego wyciagneli to nie zemdlalam ale bylam w takim szoku ze nie koge sobie wlasnie tego momentu przypomniec kiedy nam go pokazywali. Do meza krzyknelam tylko ze ja dam sobie rade, zeby patrzyl czy z malym wszystko ok i zeby sie cieszyl (nie byl przy porodzie Vanessy wiec chcialam mu to wynagrodzic. Lekarz cos mi wstrzyknal dwa razy w kabelek od zzo ( oklamalam meza ze juz nie czuje bolu tak bardo chcialam zeby nie stracil tego cudownego momentu narodzin wymazonego synka). I znow mam urwany film. Bo pamietam ze ostanie co powiedzialam to ze zaraz zemdlkeje po czym zamknelam oczy i i widzialam jak mnie woza na szpitalnym lozku po calym szpitalu (takie cos mialam przed oczami jak je zamknelam)nie slyszalam nic z porodowki po czym juz pamietam ze otworzylam oczy i cos mnie szarpnelo i zaczelam spowrotem wszystko slyszec. Bolu jz chyba nie bylo nawet nie pamietam, widzialam jak opitulaja malego w becik idaja tacie, wiedzialam ze lekarz robi mu zdiecie (to co Valdrin ma z tata w naszej galerii) ale nie mialam sily sie obrucic. Po czym po porodzie widze na aparacie zdiecie malego z tata i ja odchylilam glowe do tylu zeby sie na fotke zalapac ale dziwne tego zdiecia nie pamietam ostatnie co pamietam to ze juz koniec i anestezjolog powiedzial widzisz, a balas sie ze zemdlejesz. Zgupialam w tym momencie bo pamietam o tym ze zamknely mi sie oczy i ta jazda po spzitalu moze jakos mnie uspil na chwle-nie wiem. Kazali mezowi wyjsc z sali , przerzucili mnie na lozko szpitalne i jak wiezli na pooperacyjna to widzialam Shabiego na korytarzu zaplakanego przestrasyzlam sie ale zaraz go tam wpuscili na chwilke i powiedzial ze to ze szczescia, ze z malym wszytsko ok. Lezalam tam 4 godz po czym przewiezli mnie n oddzial i mimo iz bylo juz pozno to pozwolili mu wejsc na oddzial i byl zobaczyc synka przez okno. Powiedzieli mi ze nie dostane dzis malego bo wymiotowal i idzie na OIOM. ja wiedzialam ze wymiotuje przez sztuczne mleko, ze jak dostanie cyca to bedzie ok ale nie chcieli sluchac. I na drugi dzien mimo bolu pozbieralamsie z lozka bo powiedzieli ze jak dam rade wstac to mnie na wozku zawioza do synka i bede mogla podac piers. w nie cale piec minut stalam trzymajac sie lozka i czekalam na pozow. Nie chcialam usiasc na fotelu bo balam sieze sie znow bede zbierac kolejne 5 minut. Akurat przyszedl maz z Vanesia i siostra przynielsi mi kwiaty i balony a Vanessa bardzo sie na poczatku obrazala za to ze ja zostawilam. Dziewczyny zostaly w moim pokoju a Shabi zawiolz mnie na OIOM. nie chcialam zeby nic pielegniarki przy mnie robily. jak przychodzily mnie umyc czy gdzies chcialay zawiesc to ja zawsze mowilam ze moj maz mi pomoze jeszcze tego samego dnia wieczorem, jak juz meza nie bylo zdecyfdowalam ze chce aby maly byl tylko na piersi, mimo ze pokarmu bylo jeszcze malusio. I dalam numer telefonu dziewczynom z IOIM-u aby co dwie godziny mnie budzily i chodzilam na oiom karmic malego. nie czekalam nawet na tzw. eskort (kogos kto by mi wozek popchal) sama sobie szlam powoli. i na drugi dzien mialam juz rzeke mleka. I maialam reacje, ze po moim mleku maly nie bedzie wymiotowa i dwa dni po porodzie byl juz na normalnym odziale a ostatnia noc w szpitalu i ostatni dizen byl caly czas przy mnie.

Tak wiec porod mialam ciezki ale dziecko wynagrodzilo mi wszytsko. Chcielibysmy miec jeszcze dzieci w przsyzlosci, ale teraz musze sie pilnowac przez 3-4 lata bo kolejna ciaza moze byc bardzo niebezpieczna dla mniei dizecka jka zajde za wczesnie. Nigdy juz nie urodze naturalnie, czego bardzpo zaluje, ale nie zaluje ze zdecydowalam sie na ciecie tym razem, bo wazniejsze bylo aby synek byl zdrowy. Dzis jzu ladnie sie pozbieralam, chodze sprzatam itp ( widze ze doszlam do siebie szybciej niz po pierwszym cc).

_________________
ObrazekObrazek
Obrazek
Obrazek
7.05.08 (*) Moj Aniolek


Na górę
Offline Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: pt kwie 17, 2009 9:01 am 
Awatar użytkownika

Rejestracja: sob cze 14, 2008 1:05 pm
Posty: 1778
Lokalizacja: Poznań
Współczuję tego bólu i nerwów. Dobrze, że z Małym wszystko OK.

_________________
Obrazek
Obrazek


Na górę
Offline Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: sob kwie 18, 2009 4:32 pm 
#

Rejestracja: pt cze 01, 2007 7:12 am
Posty: 7321
Lokalizacja: Kiel - DE
uwaga, raczej dla osób niezbyt wrażliwych. a jesli ktoś sie boi porodu - radzę nie czytac.

Opowiadanie moje 10ciotomowe zacznę może od pierwszych skurczy.

Jak to było w poprzednich ciążach, tak i w tej miałam dość dziwaczne przepowiadacze. Regularne, średnio bolesne, trwające po kilka tygodni. No i jak w poprzednich ciążach się z nimi turlałam i turlałam i turlałam....
Na ostatniej wizycie u mojej ginekolog okazało się, że szyjka jest ledwo otwarta, na 2cm, ale długa na około 2cm.
31go marca, we wtorek położyliśmy dzieci spać. Jakieś tam skurczyki mnie zaczęły łapać, ale juz dawno przestałam na nie zwracać uwagę. Położyliśmy sie z R spać, ale zaczęłam patrzeć na zegarek i mi wyszło, że mam te skurcze co jakieś 10 min. Ale różniście nieregularne i kurcze, niebolesne, tylko strasznie mnie cisło na dolny odcinek kręgosłupa i twardniała macica. Nie pamiętam, która była godzina... Ale pamiętam, że przed 23ią wstałam, bo nie mogłam uleżeć już, pokręciłam sie po domu, ale zaraz pstryknełam kompa. Skurcze miałam jakoś tak co 2-5 minut. I zaczynały boleć.... na skurczu tylko w kucki, ból niezbyt mocny, ale wyprostować się nie dało rady... Poklikałam z dziewczynami, zadzwoniłam na porodówke, opisałam, co się dzieje... Kobieta rozleniwionym głosem
- to pani pierwsza ciąża?
-nie, czwarta - a ona się chyba aż obudziła:
-pani przyjeżdża natychmiast!
Obudziłam R, zerwał się jak do pożaru :) Zadzwoniliśmy po znajomych, żeby zostali z dziećmi i pojechaliśmy.
Na porodówkę mamy około 10min. R jechał przez miasto, a ja do niego, że może po dziurach jechać, to jak mnie wytrzęsie, to będzie szybciej. On na to: to ja zjadę na pobocze. Ja mu na to:
- chłopie tory masz obok! na tory!
Dotarliśmy do szpitala o 0.10. Od razu położna szybko mnie zaczęła podłączać pod ktg. Ja na skurczu już sobie dobrze przysiadałam, ale oddech pomagał, ból nie był zbyt mocny, ale to ciśnienie w dół... okropne uczucie...
położna mnie zbadała, rozwarcie identyczne jak u gin. Szyjka nieskrócona, dalej 2x2cm.
Przeleżałam pod tym ktg prawie pół godz. W międzyczasie zaczęło się robić gorzej, R musiał masować mi krzyż, a ja leciałam w "uuuuuuu" na wydechu.
POd koniec tej półgodziny nie mogłam już na tym ktg wyleżeć, wyginało mi plecy w łuk. całą sobą zmusząłam się, zeby sięnie spinać i cała siłe wkładałam w rozluźnienie miednicy, rozszerzenie jej jak najmocniej mogłam. I nie mogłam już tylko na uuuu, pod koniec wchodziłam na szerokie "aaaaaaaaaaaaaa" ;) Do tego okropnie chcialo mi się siku... W końcu już miałam wrazenie, że na któryms skurczu zwyczajnie popuszczę... zadzwoniłam po położną..
Przyszła. Ja zaczęłam:
-muszę... - skurcz mi przerwał...
ona oczy wielkie:
-przeć???
-Nie! siusiu!!!!
-no to najpierw Zbadamy się.
No to się zbadaliśmy. NA skurczu... :evil: i z pełnym pęcherzem :roll: zero postępu. Odpięła mnie od tego nieszczęsnego ktg, a ja biegiem prawie na kibelek...
-noooo, miąlo prawo sie chcieć... No to teraz pobiegać godzinkę i wrócić.
R niedospany, zimno go trzęsło, łazić ze mną nie chciał... Klapnął na fotelu koło wind, nakrył się kurtką i siedzial, a ja w te z powrotem.Ale tak silnych bóli jak pod ktg nie miałam, za to regularnie, co 2 min, około minutowe skurcze.
Po godzinie wróciliśmy, badanie, kuźwa, znowu nic!
No to gadka, co by tu zrobić. Pytam, czy mogłabym dostać ten sam zastrzyk co z Marzeną (po nim ma się uczucie, jak by się czlowiek nachlał), bo wtedy ruszył szyjkę z 4cm na 9 w pół godz.
Przenieśliśmy sie juz na salę porodową, dostałam ten zastrzyk 0 2.30 około, znowu pod ktg, znowu mnie wygina.
Przyszła lekarka i zaczęła mnie wypytywać o łożysko i łyżeczkowanie (w każdej poprzedniej ciąży miałam i teraz mieli dla pewności wyczyścić mnie od razu po porodzie). Ciężko mi się było skupić, ból mniejszy, ale czułam się kompletnie pijana. No i pomyslałam, że pewnie dlatego bólu takiego nie czuje.... A to skurcze sie uspokoiły i praktycznie wytłumiły...
Od tego zastrzyku zaczęłam wymiotować - norma, przy Marzenie było to samo.
Zwymiotowałam już kilka razy, a przy którymś czuje wody... Była 5ta rano. Przyleciała położna, zbadała mnie, maznęła podkład papierkiem lakmusowym - niebieski (dopiero później się dowiedziałam, że to wskazywało na wody). Poleciała po test: negatywny. Zawołałą druga, podebatowały nad tym testem, podebatowały - to nie były wody.
No jak nie wody, skoro wiem, co czułam??? Przy następnych wymiotach to samo... Przy 3im razie już ich nawet nie wzywałam...
W końcu zastrzyk się chyba rozszedł po kościach lekko przysnęłam i znowu zaczęły się skurcze. niebolesne, cisnące, co jakieś 12min.... Ale ze zmęczenia je przesypiałam...
Koło 6tej mniej więcej było, jak zbadali mnie po raz kolejny. Znowu nic się nie ruszyło. Zaczelam prosić o coś, na przyśpieszenie, żeby szyjkę zmusić do współpracy, bo wiedziałam, że po czymś konkretniejszym mnie ruszy szybciutko. Dowiedziałam sie, że o wpół do 8mej jest zmiana lekarzy i będą decydować. Więc mam czekać. S[pytałam co z tymi wodami, zrobili mi test ponownie: negatywny. POprosiłam o kontrolne usg - lekarz zadecyduje...
Lekarze, czy położne, nie wiem, wsio rawno, zdecydowali, że ważniejsze jest dla mnie się wyspać, skoro skurcze mam nadal. Nie chciałam, wolałam mieć to już za soba, tym bardziej, ze skurcze nadal nie dawały spokoju. Nie były tak silne jak w nocy, ale były i odpocząć nie dawały. Popłakałam się, ale w końcu mnie przekonali, że po tym jak się wyśpię, będą decydować dalej. I zrobią usg, żeby sprawdzić wody...No i wyspana będę miała siłę rodzić...
Dostałam relanium w zastrzyku i zamiast zasnąć, zaczęłam po nim wymiotować. Zaniepokoiło ich to, coś tam pokombinowali przy mnie, jakieś kroplówki, ale niewiele pamiętam, bo jednak to relanium działało i bylam na w pół przytomna. R już dawno pojechał do domu, zajął się dziećmi, żeby zwolnic znajomą z posterunku.
Taka półprzytomna przeleżalam prawie cały dzięń. Ciągle powtarzałam, że te skurcze są, nie uspokoiło ich nawet to diabelne relanium, a to oznacza, że w domu zacznie się jazda od nowa. Sprzeczałam się z lekarzami, położnymi, że bez wspomagacza ani rusz... na usg się w końcu nie zgodzili, bo skoro test wyszedl 2x negatywnie.... popołudniu skurcze nadal, słabizny kompletne... W końcu popołudniu decyzja: dadzą mi na próbę jedną kapsułkę, która ma na szyjkę podziałać i jeśli ona coś ruszy, to rano wywołanko za pomocą tych samych kapsułek w większej ilości. Skurcze zrobiły sie bardziej regularne, lekko przyśpieszyły, ale poza tym nic. A ja czekalam już tylko na zmianę warty lekarzy, że może nocna zmiana sie zlituje w końcu. Wieczorem badanie - szyjka na 2palce,czyli jakieś 3cm... No hura! pierwsza myśl: "Czyli rano wywołujemy! w końcu coś zrobią!" Tylko, że znowu mnie badał kto inny......
No i się "zlitowali". Miałam zostać na oddziale, żebym nabrała sił, bo w domu się nie da i rano zadecyduja o wywołaniu. No to ja z malutką nadzieją się zgodziłam, bo wiedziałam, że jeśli tylko wyjdę, to już nic nie wskóram.
Na noc zostawili mnie na porodówce, bo nie mieli wolnego łóżka na poporodowym.
Noc przespałam, spokojniej było, ale w sumie się nie wyspałam. Jak nie skurcze, to krzątanie się położnych mnie budziło. No i ciśnienie co godzinkę mierzone...
W czwartek rano wstałam, poszłam sobie do toalety i.... witaj czopie!!!! A raczej kawałku czopa... Dosłownie rychlo w czas, po jakichś 20tu badaniach...
Przyszła położna. Taka zołza, co jak ja tylko zobaczyłam od razu mnie do niej awersja wzięła... No nie lubię baby, no.... Oczywiście kolejne ktg. Poprosilam, zeby chwilkę zaczekała, bo własnie moja mama przyjeżdża z Polski i chciałam sie z nią krótko przywitać, to mi powiedziała, że będę miec mnóstwo czasu jak juz zgodze się wyjść ze szpitala. zbadać mnie nie chciała... Mimo wszystko poszłam sie z mamą przywitac, zajęlo mi to 3 min, a ta już z pretensją patrzyła, ze nie leże posłusznie w łóżku i nie czekam na jej przyjście jak na zbawienie. POtem przy odłączeniu ktg usłyszałam:
-Pani nie ma skurczy, pani nie ma bóli (że juz nie wspomnę, ze znowu były co 15-20min,ale były) Pani powinna w domu być...
aż się poryczałam. Zadzwoniłam do koleżanki i mówię, że jak mi zaczną coś kombinować z tym wywołaniem, to wychodzę na własne żądanie, bo mam ich dosć. Cały dzięń zamylania, cały czas - "później zobaczymy" i doopa blada... Nawet tego cholernego usg mi nie zrobili...
Przyszła lekarka. Rozmowa nie była zbyt miła. Ja ryczałam jak bóbr, a ona próbowała mnie uspokajać. Po raz tysięczny powtarzałam, ze szyjka nie ruszy, jeśłi mi czegoś na nią nei dadzą. Że wszystkie 3 porody miałam wywoływane i w każdej ciąży miałam przepowiadające skurcze trwające tygodniami. W końcu usłyszałam przemiłe zdanie:
-my robimy wszystko, żeby dziecko przyszło na świat w możliwie naturalny sposób...
-No tak... Ale co ze mną? co z tymi bólami, które są aż tak silne jak we wtorek? co z tymi skurczami, które mam cały czas i widzi je ktg? Co z nieprzespanymi nocami i ogólnym zmęczeniem??? Ileż możńa??? A co z tym, że ponoć szyjka ruszyla? dlaczego nikt mnie nie zbadał rano? Skurcze miałam całą noc, mam teraz, ale takie jak mam, to już nauczylam sie dawno ignorować! A co z tymi wodami? Ja jestem pewna calkowicie, bo cholera wiem, co czuje, to nie jest moja pierwsza ciążą, do jasnej anielki!
-Pani ma jeszcze zbyt dużo czasu do terminu (12dni), żeby ingerować...
-Ale nie rozumiem, dlaczego nie chcecie mi pomóc? przecież na dziecko też to wpływa. Dlaczego nikt nie weźmie pod uwagę tego, ze po takich historiach ja zwyczajnie nie będę miała siły urodzić!
-Naszym priorytetem jest dobro dziecka. każdy dzięń się liczy... Jak panią zobaczyłam w nocy we wtorek byłam pewna, że w dwie godz pani urodzi....
itd, itp
Zarządałam papierów. Powiedziałam, ze nie będę tu siedzieć, bo im przeszkadzam najwidoczniej, nie życzę sobie kolejnych badań, nie chcę nic, ubieram się i idę.
Dosłownie pół godz później byłam w domu. Ze skurczami.
Przesiedzialam z mamą pare godzin. Zdałam krótka relację na forum. Skurczyki coraz częsćiej, przy niektórych juz musiałam pooddychac... Mama jak na mnie patrzyła, to się dziwiła, że mnei wypuścili. JA wściekła jak diabli na lekarzy powiedziałam, ze mam ich w nosie, rodzę w domu.
Zadzwoniłam do swojej ginekolog. Opowiedziałam wszystko. kazała do niej przyjechać, bo ją zaniepokoił ten niebieski papierek lakmusowy. No i to, ze nadal mam skurcze. Wtedy były co 15minut. POjechałam. POdłączyli mnie pod ktg. na ktg skurcze co 10min, wgryzałam się prawie w fotel... lekarka mnie zbadala, szyjka od wczoraj nie ruszyła nic: dalej 2x2cm. zrobiła szybko usg, jednak to nie byly wody. No trudno. Ale przynajmniej nie mam powtórki z końcówki ciąży z Marzenką.
No i mówię, ze w takim razie niech mi da coś, co zdecyduje w tą lub we wtą.
-No to niech Pani weźmie podwójny magnez, jak by co to nie zaszkodzi. (bo jeszcze mogła by mi dac relanium tylko)
Przyszedł skurcz a ona:
-długo takie pani ma? :shock:
-no ten był średni, pod ktg miałam silniejsze, bo pozycji nie mogłam zmienić
-ale to nie wygląda na nieporodowy skurcz! Zmiana planów. Pani nie bierze tego magnezu teraz.
Stanęło na tym, że do 19tej czekamy. Jeśli będą nadal tak silne, albo silniejsze, albo przyśpieszą, to dzwonię przed 19ta do niej i ona dzwoni do szpitala, jak wygląda syt i jadę tylko jeśli się zgodzą na wywołanie. Jeśli się nie zgodzą, albo nasilenie skurczy będzie słabsze, to faszeruje się magnezem, żeby chociaż odespać noc.
W drodze powrotnej mialam juz co 5min, a w domu były juz co 4ry min. Zaczęły mnie mocno wyginać. Zadzwoniłam jeszcze do położnej, bo ciekawa była, i w czasie tej rozmowy już kucałam przy oknie i znowu leciałam na "uuuu". Miriam stwierdziła, ze ona na moim miejscu to by juz jechała, bez włazenia do wanny.
W końcu do wanny wlazłam o 17tej. Ledwo się zanurzyłam w wodzie a tu jak mnie nie skręci! Co dwie minuty skurcze takie, jak we wtorek w nocy. Z wrazenia zanurzyłam głowę, bo miałam w planach umyc włosy, ale za cholerę nie mogłam tego zrobić! miałam minutę przerwy między skurczami, kobyłami takimi, że wyłam jak pies do księżyca. Jedyne, co mi sie w łepku kołatało, to to, ze jak wyjdę, to może się trochę mneij bolesne zrobią.
Z tej wody udało mi się wyjść dopiero po 20min. Płakałam w czasie skurczy, ale starałam się być cicho ze względu na resztę dzieci. Jak już biegiem wypadłam z łązienki, zeby zdązryć między skurczami, to chowałam sie po pokojach, zeby mnei dzieci nie widziały. I wyłąm w poduszkę. Ubrałam sie, zadzwoniłam do ginekolożki i powiedziałam, ze do 19tej to ja nie wytrzymam, żeby dzowniła do szpitala od razu. Uzgodniłyśmy, ze jednak pojadę do tego samego, bo wiecozrem miała mieć dyżur położna mówiąca po polsku, co by mi ułatwiło troszkę sprawę.
Na porodówkę wyruszyliśmy prawie o 18tej.
Dojechaliśmy, znowu mnie położna zobaczyła, to oczy wielkie. Zarządziły najpier ktg. Trochę miały młyn, więc posadziły mnie na fotelu na końcu korytarza (ale spoko, w takim ustronnym miejscu) i pod to ktg podłączyły. Myślałam, ze umrę tam. Nie mogłam usiedzieć bez ruchu, a jak tylko się ruszyłam nei pokazywało skurczy wcale... Na niektórych już miałam w doopie głęboko, czy mnie ktoś słyszy: po prostu sobie wyłam. Wyszła z dyżurki ta połozna-czarownica:
-a kto tu tak głośno jest? - zobaczyła mnie - a... to pani - jak by to wszytsko tłumaczyło... Miała szczęście, ze akurat mnei kolejny skurcz złapał, bo chyba bym jej ch... nawrzucała...
Po ktg czekamy na lekarza.... łażę po tym korytarzu w te i we wtę... przy łażeniu skurcze słabsze, ale ciągle częste...
Po jakichś wiekach lekarka do mnie zeszła. Zbadała, zbadała testem wody, zrobiłą usg - "żeby nic nie opuścić" - jak to określiła. Pewnie moja gin ich wypytała, dlaczego nikt mi tego cholernego usg nie zrobił i nie zbadał rano... Nic to, ze z samolotu miałam ochotę odlecieć, utrzymać się na skurczu na tym ustrojstwie to nie lada wyczyn... :roll:
No i się zaczęło:
szyjka nie reaguje, jest nadal to samo 1 :!: cm otwarta i 2cm długa (to niby wcześniejsze 3cm to kto inny mnei badał i tyle). Moje skurcze to nie skurcze (czytaj wyginanie się przy stole w pół i zakładanie prawie kolan na ramiona to wyczyny zwyczajowe dla ciężarnych) i tekst roku:
- to nie jest oznaka, że dziecko chce przyjśc na świat.
pokłóciłam sie z tą lekarką, ze mało jej nie zjadłam. R biedny siedziął obok i nic nie rozumiał, ale w pewnym momencie stwierdził:
-ja stad idę, bo jej zaraz przypierdolę - i wyszedł. Z tych nerów skurcze mi się zaczęły uspokajać. Mówię do niej: uspokajają się, bo się zdenerwowałam i ciśnienie mam pewnie jak po maratonie. Ale skąd ja mam wiedzieć kiedy mam do Was przyjechać? Kiedy to już będzie to? czemu nie dacie mi czegoś na szyjkę żeby ją ruszyć ciut, bo potem pójdzie z górki???
poryczałam się. R na szczęście nad sobą panował, bo na serio chyba by komuś krzywdę zrobił.
Lekarka wyszła. Poszła gdzieś tam, wróciła za pare minut i mówi:
- Zostawimy panią, zeby mieć na oku sytuację, rano ja będę wnioskować do ordynatora, zeby jednak panią wspomóc. Nie dziwie się, że jest pani zdenerwowana (nie, no przeciez fajnei jest rodzic 3 dzień z rzędu ), ale teraz musi się pani wyspać, zrelaksować i mieć siły na jutro. Znając ordynatorkę, to się zgodzi.
Pzryszła ta polska położna. Potwierdziła słowa lekarki odnośnie ordynetorki i dodała: "nie z takimi przebojami kobiety miały wywołanie u niej". R pojechał do domu, bo skurcze w sumie posżły sobie precz - były ale takie jak te, co je w domu olewałam z każdej strony. Tyle tylko, ze regularne były. Wlazłam sobie do wanny dla relaksu. Zadzwoniła koleżanka, opowiedziałam jej, co się działo. Śmiałyśmy się, ze super: dzień wczesniej szyjka 3cm otwarta, teraz na 1cm.. normlanie moje skurcze działają na mnie odwrotnie! jeszcze trochę, to mi się na kokardkę szyjka zawiąże i będą mi troczki wisieć między nogami!
POrozmawiałam z tą polską położna. Powiedziała, ze otwarcie nie jest dla nich ważne, tylko długość. Musi być max 1cm, żeby uznali, ze szyjka jest gotowa do porodu...
Na noc poszłam na oddział. Przespałam noc jak zabita (no ale im powiedziałam, ze skurcze mam ciągle), bo w sumie juz miałam tych zarwanych nocy troche za sobą. Rano wstałam, zjadlam śniadanko. Przyszła lekarka: potwierdzenie jest, dostanę kaspułki, jak nie ruszy od razu, to 3 dni będą próbować. No to ja nazat spacerkiem na porodówkę. Ktg, badanko, pierwsza kapsułka. Pojawiły się słabe skurcze. Po 2 godz znowu na ktg i badanie. Drugą dawkę dostałam już dwie kapsułki. łazenie po korytarzach, schodach... Skurcze silniejsze, co 3min, ale na ktg się nie chcą pisać... o 13tej około znowu badanie i ostatnie dwie kaspułki zaplanowane na ten dzien, ale... szyjka dalej 2x2... Zadzwoniłam do R, ze postępów brak, jeśłi nic się nie ruszy, to jadę na noc do domu i wrócę rano na kolejne dawki.
Poszłam pod prysznic i z bólu i frustracji ryczałam sobie w takt płynącej wody...
Znowu po 2 godz poszłam na porodówkę. Na skurcze pomagało już tylko głębokie oddychanie i łażenie w kółko. Leżeć się juz nie dało... ale zaczęły sie cholerki podczas ktg wytłumiać... ja już załamana... Przysżła położna: zbadamy się...
No to sie zbadaliśmy. Ja tu już w głowie sobie układam, jak jej powiedziec, ze na noc do domu chcę, a ona: szyjki nie ma, choć rozwarcie takie samo - 2cm. Rodzimy.
Raju! Nie uwierzyłam... Chyba mi z 5 razy powtarzała, ze tak, jest postęp, jak skurcze nie ruszą po wannie i lewatywce, to mnie podłączą pod oxy. ALe to już pewne jest, ze rodzimy!!!!
Mało się nie popłakałam ze szczęścia! Jeszcze tylko szybki telefon do forumki, bo z podniecenia mi się ręce trzęsły i trafic w klawisze tel nie mogłam: wywołujemy!!!!! hura!!!!
PO lewatywce weszłam do wanny, była prawie 18ta. R przyjechał zadowolony, no bo w końcu coś zrobili!
Posiedziałam w wannie do 19.30. ( w międzyczasie była zmiana warty i przyszła nowa położna. Az dziw, ze jej do tej pory w swojej porodówkowej karierze nie spotkałam). Musiałam wyjśc na kolejne ktg. W wodzie skurczy nie czułam parwie wcale, na coponiektórym musiałam sobie pooddychać i tyle. Takie pikusie, to ja w domu nawet nie zauważałam, ze miałam...
POszliśmy na salę porodową. Tą samą co z MArzeną. R mówi:
-o! masz to samo łóżko! chyba do tej pory nie urodziłas, bo to łóżko cie do siebie wzywało... POżegnałaś się z nim?
-Nie martw sie, tym razem się z nim pozegnam tak czule, ze mnei wiecej na oczy nie będzie chciało widzieć.
Badanko. rozwarcie 3cm. BEZ OXY! przy takich pikusiach!!!! Jejku, jak mi to ładnie idzie i samo!!! Przemknęło mi przez myśl, ze w takim razie, jak bez kroplówki, to może w wodzie urodzimy...
Poleżałam sobie pod ktg, nawte nie bylo mi niewygodnie... Muzyczka sobie leci, R rzuca żartami... W końcu przyszła połozńa odłączyć mnie od ktg i pyta:
- to jak. Idziesz pochodzić, wanna, prysznic, czy od razu kroplówkę chcesz? Bo ja Ci ją podłączę, jak bedziesz chciała, możemy od razu, możemy później...
POmyślałam chwilkę... hm... połaziłabym, a z kroplówką mi nie pozwolą... Spytałam o to i o ewentualne zzo.
- no 3kę urodziłaś bez, to teraz ci po co? - zażartowała...
-no wiesz, chociaż raz się cżłowiekowi należy... To co robimy?
Przetłumaczyłam wsio R, a Inez- połozna, mówi:
- jak chcesz sama próbować, to ja nie mam nic na przeciw. Pamiętaj, ze dostaniesz oxy w każdej chwili, jak będziesz chciala. Tylko to może trwać nawet całą noc bez kroplówki.
-No to dobra. Dawaj od razu, bo się rozmyślę.
Podłączyła mnie o 20.20 około. Oczywiście musiałam juz zostac w łóżku. Skurcze nei miałam zbyt silnych, nawet miałam wrażenie, ze są słabsze, ale dłuższe. PO 10 minutach zwiększyła dawkę z 4 na 8 jednostek. POdłączona byłam też cały czas pod ktg. Przeleżałam sobie tak jakieś pół godzinki niecałe, jak zwiększyła mi dawkę na 12cie. Skurczy nie czułam prawie wcale, choć zaczynały się robić bolące. Przy tej 12stce juz sobie na nich oddychałam głeboko, ale raczej dla zasady, niż z wieeeelkiej potrzeby. Ale fakt, każdy następny był ciutkę silniejszy.
Przed 21ą przyszła Inez z jeszcze jedną
połozną, lekko siwawą, starsza troche, ale przesympatyczną. I Inez mówi:
-Wy po polsku rozmawiacie. Ja znam "trudno trudno"
Ja do niej, ze powinna się nauczyć "przyj przyj" i "mocno mocno".
Ta druga mówi do R:
-musi mi pan przynieśc prawidłowa kartę ubezpieczeniową, bo żona to chyba w 2008ym się nie urodziła...
My patrzymy, a on dał kartę Marzeny. Poszedł na oddział po moją kartę, a w tym czasie Inez mówi:
- Ja znam jeszcze po polsku "kurczaczek"
Chwilę nam trwało, zanim wyjasniłam tej drugiej położnej, ze to taki całkiem malutki kurczak, taki żółty. Pośmiała się chwilę, ze zrozumiała, powtorzyła kilka razy badź co bądź trudne słowo dla Niemców i wyszła.
Przyszedł R. Dał Inez moją kartę, ona się coś tam jeszcze zakręciła, a R do mnie:
-ide korytarzem, a ta położna druga złapała mnei za ramię i do mnie takim ściszonym głosem: "Kur-cia-ciek" ist kleine Huenschen"
Jak ja się zaczęłam śmiać... skurcz przyszedł myślałam, że mnie udusi.. Inez przyleciała do łóżka co się dzieje, a ja na tym cholernym skurczu, ze łzami w oczach jej macham ręką, ze wsio ok...
W końcu złapalam tchu, powiedzialam, że dobrze, R mi kawały opowiada na skurczach, bo Inez byłam blada z nerwów... Już miala wyjsc z sali, gdy ja nagle...
-Wody...
R: - eeeeeeeee tam, posiusiałaś się znowu..
-Nie, wody (oczywiście wszystko po polsku i po niemiecku naraz musiałam mówić.)
Inez się wróciła, ja czuje, że tego mi leci dużo.. Była 20.55.
Odchyla kołdrę, a tam... owszem wody, ale w kolorze krwi. Mnie normalnie jak by ktoś w morde strzelił. Owszem, rzadkie, ale czerwone ciemno jak krew. Czuje, ze wylatuje ze mnie skrzep.
inez: spokojnie, tej krwi nie jest dużo, to tylko tak wygląda, bo wody się zabarwiły, ale nie ma w nich dużo krwi. Nie denerwuj się.
coś ze mnie wypadło. Inez się lekko skrzywiła "cholewka niedobrze" - pomyślałam
Ja: łożysko?
Inez: może być tak, ze się odkleja, to co wypadło to tylko szlam, on się zbiera w macicy czasami. spokojnie, wyłączam kroplówke, zeby skurcze lekko przystopowały. Musze zadzwonić po lekarza, zeby wiedział, co się dzieje. Nic poważnego, zaraz pewnie przyjdzie zrobi usg.
Wyłączyła kroplówkę, podgłośniła ktg, zebym słysząła tętno i poszła do dyżurki zadzwonić.
R: spokojnie, z małą wszystko dobrze, nie denerwuj się. - ale widze po nim, ze też się zdenerwował. Tłumaczę mu, co powiedziała Inez.
Po dosłownie 2-3 min byłą już lekarka z aparatem usg. Małej tętno w okolicach 140. Więc o mała się nei bałam, ale cholera, skąd ta krew? I ciągle leci...
Lekarka robiąc mi usg: odeszly pani kiedyś wody same z siebie?
ja: nie.
ona: no łożysko jest tu i tu - pokazywała mi na brzuchu - tak było?
ja: tak, siedzi na miejscu.
ona - to znaczy, ze to nie dziecko i nie łożysko, wszystko wygląda dobrze. Najprawdopodobniej to pani krwawi. Ale teraz najwazniejsze jest, żeby dziecko urodziło sie jak najszybciej. Podłączamy kroplówkę na max, więc bedzie ostra jazda.
przy okazji badanie: 4cm. "długa droga przede mną"- myśle/ i wiem, że pewnie będzie skurcz za skurczem. Zaczynam się bać, bo wiem, że to będzie jazda na maxa.
Przetłumaczyłam R, co powiedziały. Inez odkręciła mi kroplówkę na 48 bodajrze. Była 21.10.
Pierwszy skurcz był już dośc bolesny. Przy drugim poczulam, że znowu ze mnie leci i zaczynam mdlec... jęknęłam tylko:
-mdleję - i czuję, że lecę w dół... Nie zemdlałam, ale zrobiło mi sie okropnie źle...
Łóżko na leżąco. Czuję, że drętwieją mi palce. Zanim się wypowiedziałam do R po polsku, to już ich nie czułam wcale. Czuję, jak ze mnie leci i wylatuje kolejny kawał szlamu (R potem powiedział, ze lekarka to zebrała do badania, niosła to, to miała obie dłonie pełne, tyle tego było). Lekarka i połozna zaczęły latać jak w ukropie. Staram się mówic do nich, otwierac oczy, ze je słyszę, ale jest mi coraz trudniej. słysze lekarke:
- dzwoń na operacyjny.
ja już bardzo wolno, po niemiecku: cesa...rka...?
- tak, musimy szybko.
ja: robert, cesarka.... mój telefon... zadzwoń... do mamy...
juz mnie przezrucają na łóżko... jadą.. otwieram lekko oczy, widze, ze wyjeżdżaja ze mną juz na korytarz.
-robert... kocham.... - na "was" zabrakło mi sił...
usłyszałam tylko: ja też cię kocham, będzie dobrze - ale głos mu sie załamuje...
niech robią co chcą.. strasznie mi źle... nie niedobrze, ale okropnie... chcę już zemdleć...
Biegną. Otwieram znowu oczy, są juz przy końcu korytarza... przy następnym otwarciu widze sufit sali operacyjnej. Przenosza mnei na kolejne łóżko, co i rusz ze mnie chlusta... staram się powiedzieć, ze po narkozie wymiotuję, chyba nie rozumieją.. a mi w głowie siedzi, ze nie będę się mogła dzieckiem zająć... przykrywają ciepłą tkanina. rece na boki.
- nie... czuję.... nóg...
Nie rozumieją. Skupiam sie, powtarzam po niemiecku. otwieram znowu oczy, choc to koszmarnie cieżkie zadanie. Widze kobietę w białej masce z aparatem do szukania tętna. czuję sondę na brzuchu... Prawa strona..... lewa... JEZU! ONA NIE SŁYSZY!!!!
- jak... dziecko...
- pani nic nie mówi, prosze się nie męczyć...
znowu ze mnie leci, kolejne wenflony, przyklejają kabelki, latają dookoła mnie, słysze jak biegają.....
- jak???? dziecko???? - nie mam siły głośniej... wiem, ze mnie ledwo słyszą... skupiam się, zbieram całą siłę..
- jak.... dziecko!!!!!
- prosze oddychać.
Zakłada mi maskę z tlenem na nos, wciska w twarz... "zabierz to!!!! nie mogę w tym oddychać" próbuję walczyć z tą maską, wykręcam głowę, ale to nic nie daje... -jak.... dziecko... dziecko.. jak dziecko... - powtarzam w kółko, nikt mi nie chce odpowiedzieć... na więcej nie mam siły...
Anastezjolog mówi:
-narkoza, będzie piekło -wciska zawartośc strzykawki w wenflon. nic nie czuję
"wiem głąbie, jeszcze nie, jak dziecko mi powiedz!!!!" udaje mi się tylko wystękac po raz kolejny
-dziecko...
Ma piec. W rękę. Nic nie piecze. Dziecko!!! dusi mnie. oddech. Oddech! zabierz tą maskę! dusze się... w końcu wyciągają mi z gardła rurkę od intubacji - pierwszy wdech piecze, ale jest lepiej i wtedy... piecze... matko!!! jak boli!!!!!!!!!! brzuch.. miało w rękę piec!!! jezu... BOLI!!!!!!!!!!!
chcę zawyć... kończy się na kolejnej okropnej fali bólu od brzucha... ledwo stęknęłam.. oddech krótki, płytki... głębszy - od razu brzuch mi ekspoduje... jęczę ledwosłyszalnie... dziecko...
-jak... dziecko... dziecko...
zaczynam płakać... ledwo otwieram oczy...
ktoś się nade mną lituje. łapie mnie za rękę, ściska:
- z dzieckiem wszystko dobrze. Już po... proszę starać się nie męczyć. Zaraz zawołamy męża...
boli... matko jak to boli...
R się odezwał.. popłakałam się znowu.. ma w rękach zawiniątko... Przystawia mi ją do twarzy, odruchowo chcę podnieśc głowę i od razu zaczynam płakać z bólu... lekarze coś tam kombinują przy kroplówkach, po kilku minutach ból tylko lekkim ćmieniem daje o sobie znać.
W końcu ją widze. Czarne włoski... nosek, zamknięte oczka...
"to nie ona... niepodobna... no jak nie ona??? na pewno ona. sama tu byłam, drugiej rodzącej nie było" staram się uśmiechnąć. nie mam siły. ale to nie moje dziecko... gdybym miała siłę, to pewnie bym samej sobie palnęła w łeb... przecież to nasza Natalka!
-ile.......
R: o 21.30. Zdrowiuchna, 9/10/10 pkt, 2830g i 50 cm
- naj...większa...
-no... szybko ja wyciągnęli. Musieli się śpieszyć, ciut ją skaleczyli przy uszku. nic groźnego...
- która... godzina...
- po 23ej... - szybko liczę. byłam nieprzytomna prawie 2 godz...
- mama..
- spokojnie, dzwoniłem...
mogę juz utrzymac oczy otwarte dłuzej niż przez moment... patrzę na R, bladego jak ściana, próbującego pod uśmiechem ukryć ten stres, który miał przez te 2 godz. Nie chce się przyznać, jak bardzo się bał... Przystawiam w końcu małą do piersi. haha, oni mi ją przestawiają, ja ledwo rękę podniosłam, by przytrzymać (.). Jest prawie północ - taką mam godz na zdjęciach.
Na sali pooperacyjnej zostajemy gdzieś do 1ej w nocy.. Przewożą mnie potem do tej samej sali, na której spędzałam noc. mamy zgodę na to, żeby R przy mnie został. Wykupimy mu lóżko, nie będzie miusiał spać na stołku. Rachunek przyjdzie pocztą. Małą zabiorą na pierwszą noc do dyżurki. I tak nie potrzebuje na razie nic poza odpoczynkiem. Zupełnie jak ja..
Koło 1.30 zaczyna sie jazda. łapią mnie wymioty. Rana na brzuchu od razu pali żywym ogniem. Wzywamy położną. Odłącza mi kroplówkę przeciwbólową, która i tak już jest prawie pusta i daje druga na wymioty. Robi mi się koszmarnie niewygodnie, nei mogę zmienić pozycji. R z korytarza z jakiegoś łózka zabiera poduszkę i kładzie mi pod kolanami. Lepiej ciut... Po godzinie wyję na łóżku z bólu. R przyciska mi obiema rękami do rany zwinięty ręcznik, bo bez nacisku jest jeszcze gorzej. Położna na ból przynosi mi tabletkę. resztkami sił tłumaczę, ze przecież ja wymiotuje po łyku wody, a ona mi tabletkę... Udało mi sie w końcu wyjasnić, ze ja po narkozie zawsze tak mam, ze 3 dni sie podnieśc nei mogę. Nie wiem, czy mi przed narkozą podali coś na wymioty (tak miałam za ostatnią narkozą i wstałam po 3 godz bez problemu) bo nie wiem, czy mnie zrozumieli. POłożna: kroplówke musi przepisać lekarz, ale teraz ma poród. Moze to z 15-20min potrwać.
wolę poczekać, niż ryzykować wymioty po tej tabletce. jakoś przetrwam... wyje dalej. R nie wie, jak mi pomóc. Boję się głeboko oddychać.. w końcu przynoszą mi kroplówke.. ta na wymioty odłączają... ale juz nei boli... ćmi tylko...
Na raty jakoś śpimy. Pić się chce. Boję się napić. Rano kolejna rozmowa w sprawie wstawania - boję się zawrotów, kolejny raz wyjaśniam, ze po narkozie ja tak mam. dostaję dwa sucharki do zjedzenia i powoli udaj emi sie usiąść. Na raty, nie daję rady sama - R mnie powoli podnosi do góry... Przewrócenie się z boku na bok tylko przy pomocy R. Żeby usiaść - tak samo. Zajęcie sie mała to w ogóle meksyk nieosiągalny... Na szczęście njuż nie wymiotuję, tylko nie mam siły na nic.
Wstałam dopiero po 24godz. Wczesniej każda próba kończyła się prawie odpłynięciem: ciemno przed oczami, mroczki i siup znowu na płąsko. I znowu kilka godzina zeby usiaść.
Do ubikacji - 3m - ledow dochodzę... Pomagają mi sie podmyć, cewnik przeszkadza jak jasna cholera. R delikatnie myjkami myje plecy. Lepiej, świeżej... ledwo wracam do łóżka. Koniec wyskoków na jeden dzien...
Noc ciezka, ale juz nie taka straszna. Rano ściągają cewnik. Po sniadaniu wybieram się pod prysznic. Jedna reka ciągle na brzuchu, cieżko się umyc, ale jak potem fajnie... zasypiam od razu jakbym przewaliła tonę węgla... Wieczorem ból znowu powraca, kolejne tabletki przeciwbólowe. Na szczęscie na każdy kolejny dzięń jest ciut lepiej. W 4ej dobei udało mi się odkaszlnąć ten zastój po rurce intubacyjnej. tak się ucieszyłam, ze az do R zadzwoniłam :)
W czasie całego pobytu odwiedzają mnie chyba wszystkie położne z porodówki (poza tą czarownicą) i nawet część lekarzy.... Dowiaduję sie, ze hemoglobinę ma 7,7 a prz 8miu powinni podać krew. Ale poniewać czuje sie w miarę i nabieram sił, nie widzą takiej potrzeby.
Od polskiej położnej, tej co była w czwartek wieczorem, wiem, że lekarka, która była przy mnie mało nie zemdlała sama. Z nerwów, bo syt była bardzo poważna. Położne były ciągle koło R, czekały z nim, uspokajały, ale on biedny niewiele rozumiał... Napędziłam stracha chyba wszystkim, ale największy koszmar na pewno przeżył R. Dowiaduję się też, że na 95% gdybym byla w domu, było by to samo. I wątopliwe jest, żeby karetka ze mną zdąrzyła na czas....
Lekarze obadali wszystko. nie wiedzą, skąd było to krwawienie. Pewnie się nie dowiem nigdy... Za to zastanawia mnie ta rurak intubacyjna, bo poprzednimi razy jej nie miałam. chyba było bardzo poważnie ze mną. Straciłam mnóstwo krwi, lekarka potem pzryznała, ze nie spodziewała się, że uda mi się wstac po upływie doby....
Ten moment, gdy kobieta w masce nie może znaleść tętna, śni mi się prawie co noc. Budze się znowu bez tchu i ze łzami w oczach. Wtedy zaglądam do łóżeczka i sprawdzam, czy Natalka oddycha. R o tym nie wie, mama też...
Natalka w końcu "została moim dzieckiem" dopiero jak wyszłam ze szpitala....
Dzisiaj juz czuje się dobrze. Ale minęło juz 15dni. Najgorsze za nami.... I nigdy więcej....

_________________
ObrazekObrazek


Na górę
Offline Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: pn kwie 20, 2009 12:51 pm 
Awatar użytkownika

Rejestracja: sob gru 13, 2008 10:05 am
Posty: 10390
Lokalizacja: Czechowice-Dziedzice
4krotka WIELKI SZACUN dla Ciebie za tak trudny i ciężki (niepierwszy) poród :)

Reszcie dziewczyn też gratuluję :)

Zawsze podziwiałam kobiety które miały cesarki!!!
Taka jest kolej rzeczy, najpierw brzusio a później poród :)

_________________
Obrazek
Obrazek


Na górę
Offline Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: pn kwie 20, 2009 3:11 pm 

Rejestracja: wt sie 21, 2007 2:18 pm
Posty: 700
Pora na mój opis...

Poród mialam łatwy a przede wszytskim szybki.
Skurcze takie nieregularne i słabe zaczęły się o 15 i nie dzowniłabym do mojej polożnej gdyby nie plamienie, które mnie zaniepokoiło. Ale okazało się, że to normalne. Położna kazała wziąć dwie nospy i wskoczyć do wanny. Zadzwoniłam do męża, żeby przyjechał bo chyba się zaczyna. Był w przeciągu 5 minut :) pomógł mi się wykapać... po kąpieli skurcze jakby osłabły. Położna stwierdziła, że lepiej i tak przyjechać na izbę, ona ma akurat dyżur to sobie mnie obejrzy.
O 19.30 byliśmy w Izbie Przyjęć (pojechałam tam pewna, że mnie odeślą do domu, że to jeszcze nie to) a tu rozwarcie na 4-5 cm a bolalo słabo. Zanim mnie przyjęli, poleżałam na porodówce chwilę pod ktg i rozwarcie 7 cm... bóle nadal do wytrzymania... zastanawiamy się nad znieczuleniem, wszystko dzieje się bardzo szybko, położna mówi mi, że jeszcze godzina, dwie, decyduję się rodzić bez znieczulenia.
Położna przebiła mi pęcherz i wtedy się zaczęły już silnijesze... chodzenie po korytarzu, kręcenie biodrami na skurczach, zaczynają naprawdę boleć... Tomek przy mnie cały czas, pomaga mi kręcić biodrami...
Położna próbuje zbadać mnie na skurczu (Tomek wychodzi), ból nie do wytrzymania, pierwszy raz krzyczę z bólu az moj Tomek wpada na salę bo mysli, że to już ;) (potem mówił mi, że wydawało mu się, że go wołam, nie mam pojęcia jak bylo) nie udało się jej mnie zbadać...później nagorsze, ostatnie chwile, położna każe mi kucać na skurczu, opierając się łokciami na łóżku, ból straszny, skurcze jeden za drugim, walę rękami w to łóżko ;) słyszę "oddychaj, dotleniaj dzidziusia" trzy oddechy i znów stękam z bólu, wtedy udaje się jej mnie zbadać - słyszę "10 cm!! widać czarną włoski!!", dostaję dodatkowych sił...
kładziemy się, Tomek z tyłu, ćwiczymy parcie...
no i w końcu przemy... Tomek przypiera mi głowę do klatki piersiowej, wszystko dzieje się bardzo szybko, trzy parcia na jeden skurcz, polozna mnie chwali, drugi skurcz, znowu trzy parcia na ostatnim słyszę "na następnym skurczu już Pani urodzi", idzie skurcz i słyszę za plecami głos Tomka "ojej, jaka śliczna, ojej", dopiero wtedy spoogladam między nogi i widzę tą kruszynkę, mam już Wiki na brzuszku, taką cieplutką, krzyczy, przytulam ją, słyszę jak Tomek placze mi za uchem, pyta czy może przeciąć pepowinę, przecina, przytulamy się we trójkę :)
jest 22.10...
cuuuudowne uczucie i ogromna ulga, że już po wszystkim!l
icząć od przybycia na Izbę rodziłam dwie i pól godziny...
nie czułam nacięcia... bóle straszne dopiero pod koniec...

chyba mój opis to tak na uspokojenie, po powyższych...

w moim przypadku połóg dał mi o wiele bardziej popalić niż sam poród...

_________________
Obrazek Obrazek

Obrazek


Na górę
Offline Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: pn kwie 20, 2009 9:34 pm 

Rejestracja: czw sie 28, 2008 2:05 pm
Posty: 139
Lokalizacja: Wrocław
Teraz może i ja coś naskrobię :)
Cesarka nie jest przyjemna, a pierwszy tydzień po można porównać do rozjechania przez walec :(
Ale początek dość nietypowy. Zero jakichkolwiek przepowiadaczy, zero czopa, zero skurczy. Nad ranem zachciało mi się siusiu, przy okazji zaczęły odchodzić wody, sączyć się. Więc na luzie za telefon na pogotowie a potem na izbę przyjęć czy już się zbierać czy nadal mam czas. Panie stwierdziły że powoli mam się szykować, więc przed 8 byłam na izbie. Nadal zero skurczy, po badaniu decyzja że zostaję. Możliwe że w decyzji pomogło pismo od lekarza z oddziału żeby mnie przyjęto. Trafiłam na ginekologię pooperacyjną bo w nocy mieli dużo przyjęć i sale były przepełnione. Na oddziale zaczęły się nalegania że mam się zgodzić na cesarkę, z uwagi na wiek, podobno po 36 rż cięcie jest "w standardzie". Ponieważ nie za bardzo chciałam się zgodzić, co chwilę miałam wizyty lekarzy i położnych, bo zaklepali mi salę operacyjną na 10 ;)
Ja natomiast bez objawów porodu przez tel zarządzałam sobie firmą, przekazywałam bieżące sprawy. Dziewczyny na sąsiednich łóżkach, już ze skurczami w szoku były ;)
W koncu podpisałam zgodę, autorytet lekarzy czyni cuda, tym bardziej że głównym nalegającym był znajomy.
Od tego momentu wszystko było biegiem, 5 min przygotowań, galop na wózku po korytarzach i parę minut po 10 cięcie. O 10.57 Kajtusia wyjęli, pokazali przez sekundę i to był koniec przyjemności. Do końca dnia leżenie plackiem, ból mimo kroplówek, noc straszna :(
Podobnie kilka następnych dni :( Dodatkowo ja na pooperacyjnym, dzieć na septycznym, drugiego dnia zawieźli mnie do niego, po kwadransie miałam dość, musiałam wrócić pod kroplówki.
Trzeciego dnia dowlokłam się do Kajtka, popłakałam się położnym że on tak daleko, że chcę karmić.... dzwoniły potem po mnie gdy budził się głodny. I wlokłam się trzy piętra kilka razy dziennie. Środki p. bólowe prawie nie działały :(
W niedzielę pozwolili nam wyjść, następne 2-3 dni przechodziłam na proszkach.

Nikomu nie polecam cesarki, w trakcie nie boli, natomiast potem - masakra

_________________
Obrazek


Na górę
Offline Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: czw kwie 23, 2009 2:24 pm 

Rejestracja: wt sie 26, 2008 7:53 am
Posty: 417
Lokalizacja: Katowice
i ja opisz swoj porod

zaczne od poczatku
03.04.09 budze sie i juz to dziwne przeczucie ze cos jest nie tak
potem zaczynajace sie nieregularne skurczenie nie przejelam
sie bardzo bo juz takie mnie ponad 2 tyg. meczyly.
dzien mijal mi nie przechodzilo postanowilismy z moim A
zrobic sobie grila skonczylo sie ogniskiem i ok 17 wcinalam pyszna kielbaske
skurcze nadal byly ale nieregularne i nie nasilaly sie
po przyjsciu do domku mowie ojemu A ze wydaje mi sie ze sie cos zaczyna dziac zartowalismy sobie jeszcze ze on sobie zaplanowal ze zaczne rodzic z 3 na 4 w nocy.... no i sie nie pomylił...
skurcze nie przechodzily robily sie silniejsze
poszlam pod prysznic nie przechodzilo mialam wrazenie ze sie nasila
i mowie mojemu A ze trzeba zaczac liczyc wyciaglam kartke dlugopiszegarek i liczylam
wychodzilo ze sa co 15 min kolo godziny 22 byly juz co 10 min potem znowu prysznic ... w miedzyczasie pomyslalam zeby no spe wziasc i ze moze to nie to i ze moze przejdzie a potem stwierdzilam ze nie biore i ze mam nadzieje ze to juz bo ile sie mozna toczyc...
a szczegolnie ze mialam termin na nastepny dzien
skurcze robily sie silniejsze i coraz bardziej regularne Powiedzialam mojemu A ze jak co 5 min beda to jedziemy
po 12 juz co 7 min mnie meczyly ale nie bylo tak zle nie bolalo az tak bardzo .
o godzinie prawie 3 nad ranem skurcze co 5 min zadzwonilismy po taksowke
kiedy byla pod domem odeszly mi wody ( w malej ilosci )
Mowie mojemu A - on caly blady zrozumielismy ze to nie fałszywy alarm
na Ip bylam po 3 zbadala mnie polozna no i poszlo reszte wod i 3 cm rozwarcia
potem prysznic i na porodowke
moj A mial byc przy mnie ale sie wystraszyl a ja powiedzialam ze nie bede go zmuszac ...czekal za drzwiami.
podlaczyla mnie pod ktg i znowu zbadala myslalam ze ja zabije to badanie bylo gorsze od
calego porodu i tych wszystkich boli jak zasadzila mi łape to przez 10 min sie zwijalam na tym lozku potem jeszcze slyszalam jej komentarz jak gadala z druga babka ze ,, o boze ta to sie zaciska,,
naszczescie zmienial sie personel i trafila mi sie tak super polozna i studentka rownie mila i pomocna
masowaly plecy mowily jak oddychac potem zbadal mnie lekarz i byly 4 cm
bardzo pomocny byl tez worek sako od tych 4 cm siedzialam na nim i nagle sie zrobilo 7 cm
bolalo ale bol jak siedzialam byl do zniesienia
kazala mi sie polozyc i wtedy zaczelam krzyczec z bolu ( nie byl az taki straszny ale krzyk mi pomagał)
i wtedy uslyszalam ze jest prawie pelne . ja ze lzami w oczach czy moge usiasc ze mi to pomaga
polozna ze nie ze mam na boczku podkurczyc nogi zeby sie dzidzi pomoc wstawic jak tak lezalam przyszly bole parte
mialam taka ochote przec ...
ale jeszcze nie bylo pelnego i slyszalam tylko NIE PRZYJ oddychaj dotleniaj dzidzie
pomeczylam sie tak jakis czas
przyszedl lekarz
,,no i co rodzimy,,
ja do niego ,, ile to jeszcze moze trwac ,,
,, ja juz nie moge,,
podczas boli partych jedna polozna trzymala mi jedna noge druga druga i kiedy przychodzil bol przyciskaly mi je do klatki a ja PARLAM
niestety bez naciencia sie nie obeszlo
ciela mnie studentka nic nie czulam mialam znieczulenie miejscowe i ciela mnie na bolu po przecieciu 2 razy i polozyli mi mojego bobaska na brzuchu a ja w pierszej chwili pomyslalam Jaka malutka i sie rozplakalam ze szczescia to byla 9:30 4 kwietnia
otem jeszcze jedno parcie i lozysko poszlo
no i wtedy wszystkie bole minely nic mi nie bylo tak jakby sie to wszystko nie wydarzylo. polozna opatulila mojego bobaska i polozyla na specjalnym miejscu , ja caly czas ja widzialam
lekarz przeszedl do szycia krocza- nic nie czulam dostalam znieczulenie-
ja sie bawilam telefonem kom. :) polozna zawolala mojego A zrobil sobie z mala zdjecia, wyszledl... a ja sobie juz z lekarzem zartowalam...
bardzo sympatyczny gościu
potem dali mi mojego bobaska do cyca i po 2 godzinach moglam przejsc do normalnej sali
polona przyszykowala mi lozko zeby mnie przewiezc ale ja mowie ze pojde
ona czy napewno czy mi sie w glowie nie kreci ja ze mnie nic nie boli i nic mi nie jest
kiedy wyszlam z sali moj A zrobil wielkie oczy bo sie spodziewal ze mnie beda wiezli potem odrazu pod prysznic
a lekarka sie mnie 3 razy pytala czy mi slabo nie jest i czy napewno juz chce sie myc
moj A musial mnie pilnowac
potem wklad poporodowy i do lozka , ale nie chcialo mi sie spac mimo zarwanej nocy mialam tyle energi i sily
po 2 godzinkach przyniesli nam naszego bobaska wazyla 3610
i pediatra powiedziala ze zdrowa a to najwazniejsze
Naprawde nakrecalam sie ze porod to cos bardziej strasznego ze te bole sa duzo gorsze ale da sie to wszystko zniesc
A co do pologu to tez super krwawienie mocne mialam tylko przez 3 dni w szpitalu potem plamienia teraz juz prawie wcale !
mysle ze duzo robi tez komfort rodzenia przy milych i pomocnych ludziach Mnie sie trafil super personel
mimo ze nie bylam na tej nowej super porodowce,
rodzilam na sali 3 osobowej ale bylam sama ( sala jednoosobowa byla zajeta dziewczyna sie 12 godzin meczyla ...)
no to tyle...


Na górę
Offline Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: czw kwie 23, 2009 2:31 pm 

Rejestracja: wt sie 26, 2008 7:53 am
Posty: 417
Lokalizacja: Katowice
aha zapomnialam dodac urodzilam 4 kwietnia czyli w dniu terminu wedlug OM :) i do tego jeszcze w 27 urodziny mojego A
ale dostał prezent :D


Na górę
Offline Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: pt kwie 24, 2009 5:04 pm 
Awatar użytkownika

Rejestracja: wt wrz 16, 2008 5:00 pm
Posty: 1749
Jak może pamiętacie, ostatnie dni przed porodem miałam wyjątkowo paskudny humor i dopiero w piątek zaczęło się poprawiać. Piątkowa noc jednak chciała mi go znowu zepsuć - oboje nie mogliśmy zasnąć i koło północy wzięłam wreszcie proszka nasennego. Obudziłam się przed 2, czując co jakiś czas niezbyt intensywne skurcze. Nie chciało mi się liczyć czy są regularne czy nie, bo w końcu od kilku dni już się takie skurcze zdarzały i nigdy nic z tego nie wychodziło. Ale skoro już nie spałam, to postanowiłam pójść do toalety. Obróciłam się na drugi bok i poczułam, że coś ze mnie cieknie. "Co jest? przecież ja nie miałam żadnych problemów z nietrzymaniem moczu" pomyślałam, ale kiedy wstałam i porządnie ze mnie chlupnęło, tak że zaczęło ciec po nogach, to przyszło mi do głowy, że może to wody (w każdym razie nie zamoczyłam łóżka ;)). Z zaciśniętymi udami doszłam do łazienki, przy każdym kroku czując kolejne chlupnięcie. Stanowczo nie pachniało to moczem, było całkiem przejrzyste i białe, nie jak mocz no i chlupanie na wszystkie strony nie przeszkadzało siusianiu.
Opłukałam się pod prysznicem, wzięłam nowe gatki i podpaskę i upewniłam się, że Tadek nie śpi (zwykle się budził jak wstawałam do toalety). Tadek się trochę zaniepokoił, ale szybko ustaliliśmy, że tylko dzwonię po mamę (bo miałam rodzić z mamą a nie z Tadkiem) i nie budzimy dziadków. Ginekolog kazał w przypadku odejścia wód od razu jechać do szpitala, więc jeszcze nie zawracałam sobie głowy mierzeniem skurczy, chociaż czułam, że są.
Po telefonie do mamy dopakowałam torbę i zajrzałam do was. Mama przyjechała koło 2.50 i migiem, jak to w środku nocy, dojechałyśmy do szpitala. Odchodzenie wód było na tyle oczywiste, że na IP tylko zmierzono mi ciśnienie i upewniono się, że to wody. Mama dostała zielone wdzianko i zaprowadzono nas na korytarz raktu porodowego, gdzie stały dwa niskie, stare foteliki. Według mamy były koszmarne, ale dla mnie były cudowne. Miałam skurcze co 2-3 minuty i dosyć silne - jeśli bym się uparła, to mogłabym mówić w trakcie skurczu, ale to by naprawdę dużo silnej woli wymagało. Wtedy zrobiono mi wywiad a z sali numer dwa wywieziono młodą mamę. Po niezbędnych porządkach, koło 4 rano wprowadzono mnie tam i podłączono do KTG. Na KTG pokazały się 3 skurcze przy podstawowym napięciu na macicy koło 40 po czym napięcie spadło a skurcze prawie umilkły.
Mama miała ze sobą książkę do poczytania na głos, żeby jakoś zająć nam czas. Wzięła pierwszy tom Herriota, a kto czytał ten wie, że pierwszy rozdział pierwszej książki jest o dosyć trudnym (ale z perspektywy czasu zabawnym) porodzie krowy... W każdym razie skoro skurcze mi się uciszyły, to postanowiłam się zdrzemnąć. Około 8 rano zostałam wreszcie zbadana - rozwarcie 2,5 palca, pół drogi. "Połowa drogi, zakończymy tą imprezę pewnie wczesnym popołudniem" się pocieszyłam nie dopuszczając myśli, że to ta lżejsza połowa za mną. Tymczasem skurcze zaczęły nabierać znowu mocy i wróciły do częstotliwości około 4 minut. Ja powoli traciłam panowanie nad sobą i zamiast porządnie oddychać przy skurczach jęczałam. Położna stwierdziła, że hiperwentyluję i w ogóle nie współpracuję i podała mi tlen a jak trochę się uspokoiłam i zaczęłam lepiej panować nad sobą, wygoniła pod prysznic.
Pod prysznicem przesiedziałam trzy skurcze - genialnie pomógł na złagodzenie pierwszych dwóch, ale jak kolejny wrócił do swojej mocy, to uznałam, że dosyć moczenia się, lepiej pochodzić, bo chodzenie też jakoś sprawiało, że były znośniejsze. Podobnie siedzenie na foteliku na korytarzu było ulgą. Niestety nie mogłam chodzić zbyt długo, bo (prawdopodobnie z powodu niskiego cukru) pod koniec każdego skurczu i pół minuty po tym jak ustąpił ćmiło mi się w oczach i czułam że mogę zemdleć.
Przy tamtym badaniu o 8 poprosiłam o coś przeciwbólowego i mniej więcej godzinę później dostałam zastrzyk do wenflonu. Mama mówi, że pomogło, ja tam różnicy nie czułam. Około 11 dostałam jeszcze antybiotyk, bo minęło 9 godzin od odejścia wód i zaczęły się skurcze, w których oprócz zaciskać wszystkie mięśnie miednicy chciało się powoli też przeć. Rozwarcie 4 palce. Skurcze miały dziwną budowę, jakby z dwoma wierzchołkami i ten drugi przeradzał się w skurcz party. Przestało kręcić mi się w głowie, jakby mój organizm znalazł jakąś dodatkową porcję cukru. Około 11.30 położna stwierdziła, że pomiędzy skurczami mam pełne rozwarcie, ale w trakcie skurczu mały kawałek szyjki macicy jest jeszcze twardy. Kłaść się na bok i nie przeć, zmiana boku co 5 skurczy. Po pół godziny takiej męczarni zaczęłyśmy ostrożnie przeć - trzy skurcze z parciem, trzy na boku.
Położna stwierdziła, że na 12 się nie wyrobimy, ale na jej oko przed 13 zdążymy. Słabym głosem pytam a która jest godzina. 11.50. Rozbawiło mnie to.
Niestety na plecach ja nie bardzo czułam parcie i o ile skurczu spokojnie by starczyło na 4 parcia, ja przez połowę pierwszego przypominałam sobie co i w którą stronę mam przeć a po trzecim byłam już tak wyczerpana, że odmawiałam czwartego parcia. Po chyba drugim skurczu partym nagle poczułam jakby mi ktoś chciał wyrwać miednicę bokami. Ryknęłam wniebogłosy i przez kilkanaście sekund tak wyłam i ból był tak okropny, że nie byłam w stanie powiedzieć ani chociaż wskazać co boli. Po następnym podobnym skurczu, ale ze znacznie łagodniejszym bólem bioder na koniec wymyśliłam, że właśnie ten ból to jest to parcie którego nie czuję normalnie. Najpierw długi, narastający zwykłu skurcz a jak zacznie ustępować to równie narastający ból bioder. Położna kazała zaczynać przeć w szczycie skurczu, to ja odczekiwałam aż ból bioder będzie prawie nie do wytrzymania i wtedy zaczynałam przeć.
Nie wiem kiedy szyjka puściła, bo "zabawę" w trzy skurcze parte i trzy na boku kontynuowaliśmy dalej. Koło 13 zapytałam, jak długo trzeba mnie tak męczyć zanim mnie ciachną. Położna na to, że co ja się nastawiam na ciachnięcie, a ja że nie nastawiam się, ale kończą mi się siły i ja już długo tego nie wytrzymam. Położna powiedziała, że problem jest taki, że po każdym skurczu dziecko wraca dokładnie tam gdzie było i zawołała lekarza. Lekarz przyszedł, stanął u mojego boku i przy najbliższym parciu z zaskoczenia wbił mi z całej siły swój łokieć pod mostek. Oczywiście po to, żeby pomóc przesunąć dziecko w dół, ale mnie to po pierwsze zaskoczyło a po drugie zabolało i w tej sytuacji trudno było przeć. Ale w końcu coś ruszyło, nawet ja to poczułam.
Lekarz sobie poszedł, położna szybko podstawiła wielką michę i jak tylko zaczęłam przeć przy następnym skurczu ciachnęła. Ja ryknęłam i przestałam przeć, bo ból wziął mnie z zaskoczenia i był podobnie koszmarny jak tamten pierwszy ból bioder. Położna, machając mi nożyczkami przed oczami (szybka myśl - ona nie skończyła ciąć) kazała mi przeć a nie się drzeć. W sumie nawet jakbym chciała nie przeć, to nie bardzo było jak ;)
Z wizją tych jej nożyczek zaczęłam drugie parcie i nagle to samo! ciach i ryk! Ból ciachnięcia już troszkę bardziej spodziewany ale nadal przemożny. No ale dobrze, trzecie parcie. Tym razem trach! (i ryk oczywiście też) Zawzięłam się w sobie, że mam już dosyć i to naprawdę końcówka, więc na ustępującym skurczu jeszcze czwarte parcie i wtedy właśnie wyszła główka. Położna wyciągnęła małemu ramiona a ja wyłam z bólu. Kazała przeć, ja żadnego skurczu nie czułam, ale co mi tam, zobojętniałam na wszystko bo wiedziałam, że maleńki już prawie jest ze mną, więc parłam. Wyszły nóżki i chluuup wszystko co było jeszcze do chlupnięcia.
Mama przecięła pępowinę, położyli mi go na brzuchu i błyskawicznie przestał płakać. Ja go głaskałam, przytulałam a położna coś mi tam gmerała. Po chwili kazała przeć, więc ja podobnie jak z ostatnim parciem, pogodzona z losem i obojętna na wszystko prócz tego małego cudu, wyparłam łożysko. Plotłam trzy po trzy, że nic już nie boli (no dobra, oprócz ciachnięć i pęknięcia) a jak zabrali małego do mierzenia i ważenia to zaczęłam sobie macać, jaki mam fajny wklęśnięty i miękki brzuch.
Hasłem przewodnim porodu było: ja poproszę pół godziny przerwy. Tak dla odetchnięcia i nabrania sił.
W jakimś momencie położna tą swoją wielką michę strąciła i wszystko co tam było rymsnęło na ziemię a moja mama zaczęła się śmiać, że tego to nie my nabałaganiłyśmy ;)
Podsumowując - nie dość, że zostałam dwa razy ciachnięta, to jeszcze i tak pękłam, ale mam tak ładnie założone szwy, że w zasadzie nic nie czuję - dopiero jak po powrocie do domu porządnie się umyłam, to szwy zaczęły mnie swędzieć. 11 godzin to z tego co wiem dosyć średni wynik, ale takie półtorej godziny bezskutecznego parcia było straszliwie męczące. No i oszczędzono mi bólów krzyżowych, chyba tylko parę skurczy wlazło mi też w plecy a tak to wszystkie w brzuchu.
No i jak USG genetyczne pokazało datę 18 kwietnia, tak urodziłam 18 kwietnia :$%^:

_________________
Obrazek
Obrazek
Obrazek


Na górę
Offline Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: sob kwie 25, 2009 4:38 pm 

Rejestracja: ndz sie 17, 2008 9:22 am
Posty: 720
Poród... Tak jak Gabito Wam przekazała (dzieki, Gabito!!! )REWELACJA!!!!
Helenutkę rodziłam bardzo ciężko, parenaście godzin, na oxytocynie,
nacięcie na 7 szwów, wyciskanie ręczne i dziecka i łożyska a na deser...czyszczenie macicy :? :evil:

A teraz :

Położyłam się spać we wtorek ok 23.00
ok.24.30 obudził mnie silny ból jelit i jakieś dziwne częste skurcze.
Zaczeło mnie porzadnie czyścić tak, że przez ok.półtorej godziny krążyłam
między prysznicem a kibelkiem. I cały czas nie byłam pewna czy to są
skurcze czy taki ból jelit, czy jedno i drugie :roll:
W końcu zadzwoniliśmy po moich rodziców , żeby przyjechali popilnować
śpiącej H. a my pojechaliśmy na IP, tak na wszelki wypadek, żeby sprawdzić
czy to już przypadkiem nie to :twisted: Skurcze były dość bolesne co 2 min.
i musieliśmy jechać z przerwami bo jak trzęsło na drodze na skurczu
to wrzeszczałam o postój :lol:

Na IP byliśmy ok.02.30, położna mnie bada, ja z nadzieją w głosie pytam czy
jest już może jekiekolwiek rozwarcie a ona mi na to, że owszem, jest...
No to ja pytam ile?
6-7 cm :shock: :shock: :shock: Prawie sie rozbeczałam ze szczęścia
zwłaszcza, że skurcze, owszem, bolesne, ale do tych z poprzedniego
porodu nawet się nie umywały!!!
Położyli mnie do sali porodowej, i czekamy na lekarza. Skurcze nadal
takie same.
Ok. 03.30 przyszedł lekarz, (na jego widok natychmiast odeszły mi wody :lol:
zbadał- nadal 7 cm :? Więc poprosiłam o dolargan
tak trochę "na wyrost" bo jeszcze nie bolało tak bardzo, ale wiedziałam, że
jeszcze troche to potrwa.

O 03.45. dostałam dolargan , zakręciło mi się w głowie, po paru minutach
zwymiotowałam i potem to juz poszło błyskawicznie!!! :shock:
Nagle 2 poteżne skurcze jeden za drugim i czuję, że MUSZĘ już przeć!!!
Mówię do M:
-wezwij lekarza bo ja już rodzę
-nie, jeszcze nie, niemożliwe, żeby tak szybko
-lekarza! nATYCHMIAST! :aa:
LEEEEEKARZ!!!, LEEEEEKARZ!!! (zaczęłam się drzeć na całą porodówkę,
bo nie mogłam dosięgnąć tego guziczka co ich wzywa)

Wbiegli na salę, następny skurcz, połozna prosi, żeby jeszcze powstrzymać
parcie bo musi zbadać czy jest pełne rozwarcie , okazuje się,
że ok, pod koniec tego samego skurczu pokazuje się główka, nastepny
party i Młody jest na świecie :lol:cały i zdrowy, 10pkt, 3310gr
łożysko zaraz potem, zupełnie bez problemu.

Nie nacięli mnie!!! z resztą i tak by nie zdążyli. pękłam tylko gdzieś tam
w środku minimalnie, założyli mi jeden szew.
Tym porodem to nawet nie zdążyłam się zmęczyć 8) :lol:


Na górę
Offline Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: ndz kwie 26, 2009 12:14 pm 

Rejestracja: pt sty 30, 2009 3:41 pm
Posty: 371
Lokalizacja: Gdańsk
No to pora tez i na mnie.
We wtorek - 14.04.2009. mialam wizyte u poloznej. Cisnienie kolejny raz za wysokie, do tego wyniki moczu zle, no i jeszcze klucie od kilku dni z lewej strony nad brzuszkiem, ktore powodowalo, ze nie moglam chwilami oddychac. Polozona od razu zadzwonila do szpitala i tam czekali na nas by wykonac dodatkowe badania. Podlaczyli mnie pod KTG, badali cisnienie, mocz, krew. Lekarz zadecydowal, ze zostajemy na noc na obserwacje - co 2 godziny mierzenie cisnienia, co 4h -KTG i do tego tabletki na zbicie nadcisnienia rano i wieczorem. Na drugi dzien podjeto decyzje, ze najlepszym rozwiazaniem w tej sytuacji dla mnie i dzieciatka, to bedzie podanie tabletki na wywowalnie porodu, bo rozwarcia nie mialam, wiec nie zapowiadalo sie na szybkie wyjscie Dawidzia na swiat a cisnienie wciaz bylo wysokie. Tabletke dostalam o 12 a ok.14 zaczely sie skurcze - nieregularne i trwajace po 40 sekund. Ok. godz. 20 byly co 3-5 min. i tak mnie meczyly przez godzine, potem zaczely sie wydluzac a w nocy ustaly, wiec w czwartek o 10 zaaplikowano mi kolejna dawke, no i sie rozkrecilo juz po 30 min. Ok. 16 przeniesli nas na porodowke, ja juz mialam skurcze b. czeste i cholernie bolesne. Wilam sie na lozku jak waz. Do tego czulam sie jakbym miala goraczke, telepalam sie jak galareta. Zdecydowano, ze musza mi podac Epidural ze wzgl. na to moje cisnienie, ktore jeszcze mialo wzrosnac. Przed tym poprosilam jeszcze o lewatywe i zrobilam swoje. Wbijanie sie w kregoslup praktycznie nie bolalo, poczulam jedynie ucisk jakby mnie ktos cisnal piescia w plecy. Po tym skurczy nie czulam zupelnie, tylko na KTG sie malowaly - cos niesamowitego. Ulga nie z tej ziemi, zjedlismy jeszcze kanapeczki, ktore przyniosla nam polozna. Pozniej przebito mi pecherz no i jakos juz poszlo. Parcie ciezkie, myslalam, ze nigdy sie nie skonczy, dluzylo mi sie w nieskonczonosc, choc z tego co maz potem mowil, to trwalo niecala godzine. Pod koniec juz mialam takiego nerwa, ze shok, wszystko mi przeszkadzalo. Najbardziej draznilo to ciagle gadanie poloznej - ze jeszcze tylko chwila, ze glowka juz wychodzi itd. Kazalam otwierac okna, tak goraco mi bylo. Prosilam o szczypce, bo polozna je naszykowala, zeby pomoc wyjsc Maluszkowi, ale stwierdzila, ze juz nie moze ich uzyc. Miedzy parciami lapalam powietrze specjalna rurka, co mialo byc dobre dla Dzieciaczka. Dopiero jak podstawiono mi lusterko i zobaczylam czubek blond gloweczki to sie zaparlam z calych sil i glowka zaczela wychodzic. Jak juz byla na zewnatrz to reszta ciala jeszcze zostala w srodku, bo synus mial dlonie zacisniete jedna w drugiej, wiec dalej sie meczylam. Cale szczescie, ze R. byl przy mnie, nie wiem jak bez niego bym to zniosla. Ciagle mnie ocieral mokra szmatka, a temperatura wzrastala. Wreszcie, o godz. 22:20 urodzil sie nasz Dawidzo - 3200g, 50cm, 3X10 Apgar. Pojawienie sie takiego Skarba rekompensuje wszystko. Jak juz lezal na mnie, to caly swiat przestal istniec. To, ze Dawidek mnie w srodku rozerwal przez te raczki zacisniete jedna w drugiej i musiano mnie zszywac, wyjscie lozyska...nic juz nie czulam, kompletnie nic mnie nie interesowalo. Czuje sie najszczesliwsza na swiecie a w synku jestem zakochana po uszy. NAPRAWDE WARTO BYLO !!!


Na górę
Offline Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: ndz kwie 26, 2009 1:51 pm 
Awatar użytkownika

Rejestracja: pn lis 03, 2008 8:13 pm
Posty: 1603
to może i ja w końcu opiszę mój poród !

13 kwietnia 2oo9

od rana delikatne skurczyki, niezbyt bolesne ale nadzieja jest, że może się coś zaczyna.

ok godz. 14:00 klinika - KTG i decyzja lekarza żeby przyjechać ok 19 na następne KTG.
do wieczora skurcze zaczęły stawać się już coraz bardziej uciążliwe.

o godz. 19:00 - kolejne KTG, badanie położnej i decyzja - szyjka zachowana, nic się nie dzieje, proszę przyjechać ok godz. 23-24
w domu już coraz ciężej ze skurczami, ale czekamy. . .

i po godz. 23 telepiemy się na kolejne KTG.
Rozmowa z lekarzem, akcji porodowej nadal BRAK i decyzja ostateczna :

- zastrzyk w tyłek (który albo jeszcze na chwilę wyciszy skurcze albo już się zacznie na dobre)
i widzimy się o 9:00 rano (chyba, że już na poważnie zacznę rodzić to natychmiast przyjeżdżać)

no więc powrót do domu, próba spania - nic z tego
od godz 1:00 do 3:00 leżenie w wannie.
Skurcze BARDZO bolesne co 3-4 min.
[ chwała dla K. że był cały czas ze mną - KOCHAM CIĘ NAD ŻYCIE! ]

Ok godziny 4-5 zasnęłam i do tej 7-8 pospałam.

! ! ! 14 kwietnia 2oo9 ! ! !

punkt 9:00 jesteśmy w klinice
szybkie badanie i [ W KOŃCU ] decyzja :
akcja porodowa rozpoczęta, zapraszamy na oddział :]

jeszcze przed godz. 10:00 dostaję znieczulenie
(anestezjolog nie mógł się wkłuć bo ciągle trafiał na chrząstki, w końcu się udało)

no to czekamy...
i czekamy...
[ na szczęście bez bólu - to znieczulenie to CUD ]

w międzyczasie pomiar miednicy - MAŁA ! dzidzia raczej się nie przeciśnie :?

ale próbujemy i czekamy dalej

ok 13:00 już pełne rozwarcie - badanie lekarza.. Dzidzia nie wstawia się w kanał i już raczej tego nie zrobi.

Zagrożenie życia i szybka decyzja - cięcie.

Zakładanie i zdejmowanie różnych kroplówek, kolejne znieczulenie i wyjazd na łóżku na blok operacyjny.
rurki w nos i dotleniamy dzidziulkę

oczywiście nieomieszkałam 2 razy nadmienić lekarzom, że JESZCZE CZUJĘ NOGI - PROSZĘ NIE CIĄĆ :lol2:
to chyba stres już dał o sobie znać

no i chwila moment i ciachu - ciachu

czekam na krzyk...
czekam...

13:50 ! ! !

SŁYSZĘ KRZYK MOJEJ NIUNI ! ! ! (pokazali mi ją tylko na sekundę i od razu pediatra zabrał na badanka)

3720 g.
56 cm.
10 pkt.


Słyszę tylko że K. robi zdjęcia i mówi coś w stylu : ojej jak krzyczę ! :]
mnie szyją...

przynieśli mi ją jeszcze na chwilę, już umytą i ubraną - buziaczka w główkę dałam i zabrali

dalej szyją
lekarze sobie żartują, zagadują mnie
a ja płaczę...
ze szczęścia oczywiście,
ale całą operację od urodzenia Niuni płakałam

w końcu
hop - na łóżko mnie przenieśli
i wiozą na salę
a tam
K. czeka z Klaudunią :]

i już jesteśmy w TRÓJKĘ ! ! ! :]



troszkę nieprzytomna ale szczęśliwa
i ogromne podziękowania dla K. i mojej Mamci, że byli przy mnie kiedy tego najbardziej potrzebowałam :]

_________________
:: 14.04.2009, g. 13:50, 3720g, 56 cm, 10pkt ::
Obrazek
Obrazek
Obrazek


Na górę
Offline Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: śr kwie 29, 2009 1:07 pm 
Awatar użytkownika

Rejestracja: wt cze 17, 2008 11:05 am
Posty: 133
Lokalizacja: anglia
hej mamusie szczesliwe

przeczytalam wszystkie porody - lzy wzruszenia laca caly czas pieknie , mnie to dopiero czeka termin 11 lipiec, nie wiem jak to bedzie ale wiem ze bedziemy juz szczesliwi jak sie urodzi nasz skarb, cudnie,

dzielne jestescie


Na górę
Offline Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: ndz maja 03, 2009 4:41 pm 

Rejestracja: ndz maja 04, 2008 2:05 pm
Posty: 852
dobre podejście to czasami za mało...



a więc noc z 29 na 30 kwietnia...

Od niedzieli 26.04 leżałam na przedporodówce, ponieważ nie urodziłam w terminie. Trafiłam na oddział ze skurczami co 3-5-7 min i rozwarciem na 1 cm. I wszystko się wyciszyło..
W środę rano byłam na szpitalnych badaniach- KTG, ocena wód płodowych, badanie ginekologiczne. Ktg bardzo ładne, wody czyste, szyjka jak trzymała tak trzyma. Więc przemiły doktor umówił się ze mną wstępnie na poniedziałkowe wywoływanie, gdyby nic się nie zdarzyło.

W środę cały dzień jadłam- ale wszystko, co mi tylko wpadło w ręce. Stwierdziłam, że nie zdziwię się, jak coś się ruszy, bo chyba organizm robi zapasy ;) wieczorem obejrzałyśmy YCD (usnęłam w połowie), po czym koleżance z sali przypomniało się, że nie umyła zębów i po ciemku odkręciła kran. A mnie się wyśniło, ze ktoś mi chce nasikac na głowę... wrzasnęłam (gromkie: "co ty robisz??!!!"). Kolezanka wrzasnęła, Fasol (jeszcze wtedy Fasol :D) się obudził i zaczął się strasznie szarpac w środku. Poczułam "PUK" i chlust. Poprosiłam dziewczyny o zapalenie światła, bo chyba mi wody odeszły.

Podczas badania okazało się, ze wody odeszły ZIELONE (a rano były czyste), rozwarcie żadne, czyli nadal 1 cm. Zastanawiali się nad cc, ale po ktg stwierdzili, ze z Fasolem ok i wody są nie aż tak strasznie brudne, więc będzie poród sn.

Było po północy. Pani dr zaleciła lewatywę w celu przyspieszenia akcji. Podłaczyli mnie pod ktg, zeby obserwowac Małego. Zaczęło leciec mu tętno, więc decyzja- cc. Już podpisałam papiery, a koszula leżała na łóżku, kiedy okazało się, że z Fasolem jest oki. I że będziemy próbowac sn, ale pod stałym ktg (czyli- leżenie plackiem). Więc przeleżałam tak do 3 rano- skurcze co 5 min na 80%. Przyjechał T. Zostałam zbadana. Okazało się, że mam rozwarcie na.... 1 cm :(

Podłączyli kroplówkę, dostałam zastrzyk i czopki. Po dwóch godzinach leżenia pod kroplówką- badanie- rozwarcie na 6cm. Odłączyli mnie od kroplówki , kazali iśc pod gorący prysznic, pospcerowac. Łaziliśmy tak kolejne dwie godziny, co jakiś czas podłączali mnie do ktg (skurcze co 3 min na 100%)- o 7 rano badanie- rozwarcie..... na 6 cm. No i niestety wtedy się załamałam :(( Po prostu nie dałam rady psychicznie. Do tego momentu starałam się, oddychałam, cudowałam. I okazało się, że nic z tego nie wyszło :((

Położna kazała mi kucac przy łóżku podczs skurczu (powrzeszczałam sobie trochę). Przy 8cm miałam już bóle parte, ale musiałam powstrzymywac. Następnie okazało się, że Fasol się krzywo ułozył, więc przed parciem dostałam znieczulenie, rozcięli mnie, a pan doktor próbował ułożyc dziecko właściwie. Na szczęście udało mu się.

Niestety, kiedy przyszło do parcia, nie byłam w stanie już nic zrobic- T. mi opowiadał, że trzymali mnie za nogi, jeden lekarz dociskał mi brzuch, kazali przec, a ja nie reagowałam w ogóle na nic, tylko leżałam oparta na fotelu :((

W ogóle w momencie, keidy rodziłam, to tam był tłum- chyba z siedem osób... myślałam, że podczas porodu jest mniej personelu..

Dopiero jak wychodził ze mnie Mały (no cóż, nie mogę powiedziec, ze go wyparłam :(( ) to się ocknęłam. I byłam w szoku, ze to dziecko jest fioletowe!! (oczekiwałam chyba różowego bobaska :D :D :D) Położna oczywiście uświadomiła mnie, że dzieci TAKIE własnie się rodzą ;)))

Potem tylko szycie i w trakcie- dyskusja z lekarzem ;)

Cieszę się, że Michaś mimo wszystko dostał 10pkt i że dobrze się skończyło (i ze nie cc, chociaż nie ukrywam, ze w pewnym momencie podczas porodu przyszło mi do głowy, że może tak byłoby lepiej... :( )

Do porodu miałam podejście bardzo entuzjastyczne i optymistyczne- a teraz nie wiem, czy zdecyduję się kiedykolwiek na drugie dziecko :((

_________________
www.silver.blox.pl


Na górę
Offline Wyświetl profil  
 

 Tytuł:
Post: ndz maja 03, 2009 5:01 pm 
#

Rejestracja: pt cze 01, 2007 7:12 am
Posty: 7321
Lokalizacja: Kiel - DE
aniuś, po pierwsze masz wszystko na bardzo świeżo. DO tego na pewno dokucza Ci jeszcze hustawka hormonów i cała reszta. Bedzie dobrze i sama zaczneisz o drugim dziecku myśleć!!! cmok wielki za wytrwałość! i jeszcez raz sory za brak wsparcia z mojej strony, dobra kobieto!

a, wszystkie opisy czytam na bierząco! jesteście dziewczyny bardzo dzielne! po prostu......... Supermamy!

_________________
ObrazekObrazek


Na górę
Offline Wyświetl profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 27 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna

Forum ciąża

» Zdrowie Kobiety » Poród

Strefa czasowa UTC [letni]


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Przejdź do:  
cron
Antykoncepcja - Bezpłodność - Planowanie ciąży - Objawy ciąży - Test ciążowy - Ciąża - Ciąża bliźniacza - Termin porodu - Objawy porodu - Poród - Laktacja - Niemowlę - Karmienie niemowląt - Macierzyństwo - Psychologia - Przepisy kulinarne - Uroda
Friends Pliki cookies forra