Każdy poród jest inny
Mój przebiegł następująco:
Obudziłam sie w nocy z niedzieli na pon. W ubikacji stwierdziłam, że nie mogę sie załatwic. Mały chyba leżał na przewodzie moczowym i już sie zastanawiałam czy nie obudzic Bartka, bo strasznie mi sie chciało,... ale jak zaczęłam się wiercić na ubikacji to Mały łaskawie się chyba przesunąl i poczułam ulgę

i do tego zauważyłam ze odchodzi mi czop. No...pomyslałam teraz to najpóźniej za 3 tygodnie
Ok. 6:00 mialam 2 skurcze. Bartek jechal do pracy i śmiał sie: No to w sumie już 4 miałaś

Te 2 skurcze mnie jednak wystraszyły więc wstałam i poszłam się szybko najeść. Potem 0 skurczy. Pojechałam z Zuzią i teściową do marketu (2 skurcze), potem oglądać meble kuchenne (2 surcze), pochodziłam z Zuzią po podwórku (3 skurcze). Wróciłam do domu (1 bardzo bolesny skurcz) i zadzwoniłam po Bartka że jedziemy do szpitala, bo miałam bardzo bolesny skurcz (ok. 12:30). POłozyłam Zuzię spać (1 skurcz), przyjechał Bartek i wtedy czułam że niestety to juz to. Złapał mnie tak bolesny skurcz że myślałam że nie dojde do samochodu. Jedziemy. jest 13:20. Bartek pyta czy ma mnie zostawic w szpitalu w Sz. czy jedziemy do Poznania.
-A co ile mam skurcze?
-Co 7 minut
-To chyba zdązymy.
Samochód jechał, Bartek cisnął na pedał gazu, ja w czasie skurczów zagryzałam rękawiczkę. Niestety skurcze były coraz częstsze, ja coraz gorzej je znosiłam i zaczełam się drzec w samochodzie. Bartek do mnie, że mam oddychać! Starałam się, bo wiedziałam że to ważne dla dziecka. Wjechalismy do Poznania, ja już byłam u kresu i zaciskałam nogi, żeby nie wyszedł.
-Szkoda, że nie jestem w szpitalu, bo by mi chociaż jakieś znieczulenie dali...westchnęłam między skurczami
Nagle doszło do mnie że teraz będę musiała przeć. Byliśmy przed szpitalem ale niestety nie tym co trzeba.
-Moze nam ktoś tu pomoże.
-Bartek to dziecko nie może wyjść, bo mam gacie założone!-krzyknęłam (spodnie zsunęłam w czasie jazdy) Bartek mi pomógł zsunąć gacie i pobiegł do jakiegoś faceta w karetce. Facet zadecydował, że mnie tu nie przyjmą i musimy jechać jakieś 500m dalej. Pojechalismy: facet w kartece na sygnale, my za nim nasza Micrą, pod prąd wbrew korkom na ulicy. Wtedy czułam że wychodzi ze mnie Raduś. Każda dziura na drodze pomagała mu wyjść.
-Bartuś nie jedź tak szybko bo rodzę.
Bartek nic się nie odzywał. Przed szpitalem wybiegł z samochodu i zaraz przybiegła pediatra. Maly leżał na moim płaszczu i machał rączka do mnie, ale nie krzyczał.
-Krzycz, krzycz!-pani pediatra klepała go po plecach-1 komplet dla noworodka! - przynieśli jakiś niekompletny, bo nie było nożyczek do pępowiny. Ktos zaraz przyniósł nozyczki. Radzia zawinięto w kocyk i zabrano a mnie jakos próbowano prznieść na łóżko na kółkach.
-Bartek daj mi jakiś koc, zakryj mnie!
Wjechałam na łóżku do szpitala. Przebrano mnie w szpitalne rzeczy, moje dostał Bartek w worku na śmieci...

Potem lekarz nacisnął na brzuch i urodziłam łożysko. Przyszedł następny lekarz, przedstawił sie i poinformował mnie że mnie będzie szył.
-Musze go zapamiętać, bo jak mnie źle zszyje to przyjdę do gnoja-pomyślałam i zasnęłam....Jak sie obudziłam i znieczulenie przeszło to miałam tak silne bóle obkurczającej sie macicy że myślałam że jeszcze cos będę rodzić...
Generalnie tak źle nie było. Poród trwał poł godziny. Bałam się tylko ze Raduś może będzie chory, bo rodził sie prawie na dworze....